Deportowali
się. Lexie z trudem trzymała ramiona omdlałej przyjaciółki. Przewróciła się
razem z nią z braku sił. Jej ojciec z gracją stał nadal na nogach. Spojrzał na
nią z góry.
-
Nie licz na mnie dalej. Radź sobie sama - warknął. Poczuła się, jak pies.
Gorzej! Nawet psa lepiej traktował niż ją.
Zacisnęła
dłonie w pięści, podnosząc się z chodnika. Rzuciła zaklęcie na Claire,
lewitując ją. Nie wychodziło jej to najlepiej, bo i tego typu zaklęcia nigdy
nie były jej mocną stroną. Poza tym była wyczerpana.
-
Oczywiście, że sobie poradzę - mruknęła Lexie, chyba po raz pierwszy zwracając
się w ten sposób do ojca. Ten uniósł wysoko brwi, a górna warga zadrgała mu ze
złości. Gilbert wytrzymała to spojrzenie z trudem. - Bywaj, papo.
Odwróciła
się na pięcie i dalej starając się lewitować Claire, ruszyła ku zamkowi. Droga
była dość długa, a ona sama już po połowie jej przebycia opadała z sił. Był już
zmrok i modliła się tylko, by jak najszybciej dotrzeć do zamku. Kiedy w końcu
to nastąpiło, nie miała już sił, nawet na dalsze lewitowanie Angelline.
Ostatkiem sił opuściła ją na ziemię, przy wejściu do szkoły. Sama uklęknęła
obok niej, łapiąc oddech. Spróbowała jeszcze raz rzucić zaklęcie na dziewczynę.
Ta dość marnie zaczęła unosić się kilka centymetrów nad ziemią. Miała nadzieję,
że to wystarczy. Otworzyła drzwi zamku, kierując chwiejącą się w powietrzu
Claire. Rozejrzała się po Sali Wejściowej.
-
Gdzie tyle byłyście?! - Jej uszu dobiegł dziewczęcy, ostry głos. Przez to,
lewitowanie sprawiło jej jeszcze większą trudność; Claire prawie wylądowała na
posadzce. Tuż obok niej pojawiła się ruda głowa prefekta szkolnego, jakim była
niejaka Lily Evans.
-
My tylko...
-
Na Litość Boską, co się stało?! - Evans podbiegła do nich, zmieniając zupełnie
ton głosu. - Na dół! Zaraz ją upuścisz - zawołała, widząc beznadziejne próby
Lexie, utrzymania Angelline w powietrzu. Lily podtrzymała Claire, kiedy Gilbert
próbowała ją delikatnie sprowadzić na ziemię. - Co się stało? - ponowiła
pytanie Ruda. Lexie przełknęła ślinę.
-
Nie mogę powiedzieć.
-
N-nie możesz powiedzieć? - powtórzyła.
-
Przykro mi, ale nie.
Lily
zastanowiła się chwilę, oglądając beznadziejny stan, w jakim znajdowała się
nieprzytomna. Po chwili oczy jej zalśniły, a na ustach pojawił się zalążek
uśmiechu.
-
To jest Claire Angelline? – dopytała, skacząc spojrzeniem od jednej do drugiej.
-
Tak.
-
W takim razie znam kogoś, komu będziesz mogła
powiedzieć - Lexie zmarszczyła brwi. Evans sprawnie rzuciła zaklęcie lewitacji
na Claire i skinęła na Gilbert. - Ta klasa jest zawsze pusta. Poczekacie tu na
mnie, zaraz wracam.
Wprowadziła
je do pustego, zakurzonego pomieszczenia. Lexie posłusznie uklęknęła obok
leżącej na podłodze Claire, dając jej poduszkę ze swoich nóg. Za kilka minut
wróciła prefekt, ale nie była sama. Ktoś szedł za nią.
-
Tutaj - oznajmiła, spoglądając na dwóch chłopaków, depczących jej po piętach.
Lexie zabiło szybciej serce, kiedy do klasy weszli James Potter i Syriusz
Black.
-
Evans, słonko, powiesz w końcu, o co chodzi? Bo... - zaczął James, szelmowskim
tonem, ale kiedy zobaczył dwie dziewczyny, zamilkł. Okiem znawcy ocenił stan
obu, najwyraźniej szybko dostrzegając, w czym problem. Syriusz wszedł tuż za
nim. James zerknął na niego współczująco. Na twarzy Blacka pojawiła się maska,
niepozwalająca wyrazić żadnych uczuć. Podszedł sztywno do Claire i klęczącej
przy niej Lexie.
-
Claire, słyszysz mnie? - Potrząsnął nią delikatnie za ramiona.
-
To nic nie da - szepnęła Lexie, nie patrząc na niego. Chłopak nawet nie zwrócił
na nią uwagi.
-
Dlaczego ona nie odpowiada? Coś ty jej zrobiła?! - ryknął na Lexie w furii.
Dziewczyna podskoczyła w miejcu, kuląc się ze... strachu? Głowa Claire zsunęła
się lekko z jej kolan.
-
Syriuszu! - skarciła go Evans, podbiegając do Gilbert i obejmując ją ramieniem.
- Nie widzisz, w jakim ona jest stanie? Zwariowałeś?! - Syriusz burknął coś, co
brzmiało, jak marne "przepraszam", ale nawet nie zaszczycił jej
spojrzeniem. Lily spojrzała uważnie na Lexie. - Musisz nam powiedzieć, co się z
nią stało.
-
Ale ja nie wiem - szepnęła zdezorientowana Lexie.
-
Powiedz, co wiesz - poleciła ponownie Ruda. Lex skinęła głową. Wzięła głęboki
oddech.
-
Ja... - Zastanowiła się chwilę nad tym, co powinna powiedzieć, a co zostawić
dla siebie. W końcu... cała ta sytuacja obarczała jej ojca, tak? Całą jej
rodzinę! Ale z drugiej strony... Właśnie poczuła, że tak w zasadzie nie ma
ojca. – Kazali mi… ja… m-musiałam zaprowadzić Claire do Hogsmeade. Musiałam!
Nie miałam wyjścia! Mój... ojciec... kazał mi to zrobić. Nie miałam pojęcia, że
tak to się skończy, przysięgam! - Rozejrzała się po twarzach obecnych z
nadzieją. Jeśli jej uwierzą, może mówić dalej. Lily kiwnęła tylko głową, na
znak zrozumienia; Huncwoci mieli miny, jakby wykute z kamienia. - Papa
przeniósł nas. Nie wiem gdzie, nie mam pojęcia, co to było za miejsce. Ale
gdzieś na wybrzeżu. Słychać było szum morza i… fale uderzające o klif. Ten dom
był na klifie. Zaprowadzili nas...
-
Zaprowadzili? - dopytał trzeźwo James Potter. Lexie skinęła głową.
-
Był tam też Daniel Angelline, ojciec Claire - wyjaśniła. - Więc... zaprowadzili
nas do tego domu. Wyglądał, jak wyjęty prosto z najgorszych sennych koszmarów,
słowo. Ale nie to było najgorsze. Tam był Sami-Wiecie-Kto – szepnęła,
przypominając sobie zimne, szaleńcze oczy człowieka, który siał spustoszenie
wśród żywych i umarłych tego świata. Potter wywrócił oczyma.
-
Voldemort - poprawił ją chłodno. Gilbert pisnęła z przerażenia. Spodziewała się
takich samych reakcji po pozostałej trójce, ale żadne z nich nawet nie drgnęło
na dźwięk tego nazwiska. Nie wiedziała, czy ma ich podziwiać, czy współczuć im
głupoty. Przecież to był... Czarny Pan.
-
Zaprowadziłaś Claire do Voldemorta? - zagrzmiał Syriusz, nie panując nad sobą.
Lexie wzdrygnęła się ponownie, przysuwając się bliżej Lily Evans.
-
Ja nie wiedziałam!
-
Łżesz!
-
Nie, ja nie chciałam...! Nie miałam pojęcia, czego on od niej chce!
-
A mimo to, z pełną świadomością zaprowadziłaś Angelline do Voldemorta, czy tak?
- James zmierzył ją spojrzeniem. Mimo ciepłego, miodowego odcienia tęczówek,
jego wzrok był chłodny i nieprzystępny. Ale z pewnością był lepszy niż lodowe
błyski z oczu Blacka. Przełknęła ślinę.
-
Nie wymawiajcie tego nazwiska! – jęknęła, zakrywając twarz dłońmi. Syriusz
prychnął z pogardą. - Myślałam, że chodzi o zwykłe zaprowadzenie jej tam, tak
jak czasami innych z rodzin mu sprzyjających. Nie miałam pojęcia, że on... że
ją skrzywdzi. Matka wysyłała mi listy, kazała mi ją przyprowadzić, powiedziała,
że państwo Angelline też tam będą, że to oni mnie o to proszą. Gdyby
wiedziała... nie chciałaby nigdzie ze mną pójść - Teraz Lexie płakała już
rzewnie. Ledwo mogli zrozumieć, co mówi. - Gdybym jej nie przyprowadziła...
pewnie nie przeżyłabym następnej doby. Ja, albo ktoś z mojej rodziny.
Lily
podniosła wzrok na Huncwotów. Syriusz nadal klęczał przy Claire, mierzwiąc sobie
włosy dłonią. James opierał się o jedną z ławek ze skrzyżowanymi rękami na
piersiach. Wyglądał tak, jakby coś sobie kalkulował. Westchnęła, kręcąc głową.
-
O co wam chodzi? Mówi prawdę - odezwała się w końcu Lily, wzruszając ramionami.
Skinęli głowami.
-
Trzeba ją skąd zabrać - mruknął Syriusz, już dużo spokojniej. Podniósł
delikatnie omdlałą Claire, tuląc ją do siebie.
-
Świetnie, ale gdzie ją weźmiemy? - James podszedł powoli do Lily, stając tuż za
nią. Lexie usiadła na jednym z trzydziestu krzesełek.
-
Może do Skrzydła Szpitalnego?
-
Nie ma takiej opcji - syknął Syriusz.
-
No to do naszego dormitorium, przecież...
-
Czy ty mnie próbujesz znowu zdenerwować, Gilbert? - warknął Black, mierząc ją
spojrzeniem. Szybko zaprzeczyła, ruchem głowy. - To zacznij w końcu myśleć.
Równie dobrze możemy od razu podać ją Śmierciożercom na tacy.
-
Co masz na myśli? - bąknęła Lexie, kompletnie zbita z tropu. Syriusz parsknął
nerwowym śmiechem.
-
Chodzi o to, że kiedy już raz Vold... - Lexie syknęła. - Sama-Wiesz-Kto -
poprawiła się szybko Lily. - …się o nią upomniał, to teraz nie da jej spokoju.
Wszyscy początkujący Śmierciożercy-amatorzy, czyli ci będący jeszcze w
Hogwarcie, są dla niej zagrożeniem, rozumiesz?
-
Tak, ale…
-
Nie ma żadnych „ale” – rzucił Syriusz.
-
Nie ma wyjścia – mruknął James, bardziej do siebie niż do nich. Odchrząknął. –
Trzeba ją wziąć do nas.
Czuła
ból na całym ciele. Mięśnie odmawiały jej posłuszeństwa i co raz łapały ją
okropne, męczące skurcze. Przez to na głos krzyczała. Ale coś jej się nie
zgadzało, bo powinna czuć zimną podłogę, co najwyżej twardą pryczę, stęchliznę,
smród i wilgoć jakiejś celi. Tymczasem leżała na wygodnym łóżku (bo to musiało
być łóżko), w ciepłej pościeli, na miękkiej poduszce... A zapach był
niesamowity. Znała go.
Znów
poczuła okropny skurcz, tym razem w łydce. Wrzasnęła, chwytając w dłonie
pościel i wyginając ciało w łuk. To nie były normalne skurcze; bolały za bardzo.
Wtedy przypomniała sobie jak okropny ból czuła wcześniej, kiedy... poczuła na
sobie zaklęcie Cruciatus. Łzy spłynęły po jej policzkach. Wtedy dotarło do niej
więcej bodźców.
Słyszała
koło siebie głosy. Ktoś trzymał ją za rękę. Masowano jej bolącą łydkę
(najwyraźniej za pomocą czarów, znajdywali obolałe miejsca).
-
Boże, kiedy to się skończy - Usłyszała żeński, szlochający głos blisko siebie.
Uścisk na dłoni zwiększył się. Lexie. Wiedziała, że to Lexi. Trzymała ją za
rękę.
-
Dowiem się w końcu, co się stało dalej? - Tym razem był to zdecydowanie głos
należący do mężczyzny. Czy to możliwe? Syriusz...?
I
wtedy rozpoznała otaczający ją zapach. Należał do Blacka. Zapach jego perfum,
jego skóry...
-
Już ci mówiłam, że nie wiem! - zapiszczała przez łzy Gilbert.
-
Dajcie spokój. Na Różdżkę Morgany, to jej w niczym nie pomoże - Ten głos także
znała. Amarisa. Więc obie były przy niej.
-
Jakoś ciężko mi zrozumieć to, co się z nią dzieje, więc to chyba normalne, że
pytam?
-
Nie mogę ci powiedzieć, Black.
-
Mam cię do tego odpowiednio przekonać, Gilbert?
-
Przestańcie - syknęła Amarisa. - Nie wolisz dowiedzieć się tego od Claire?
-
Wolę jej nie męczyć.
Usłyszała
dźwięk otwieranych drzwi, ale nikt nie wszedł do środka.
-
Syriusz? Twój brat próbuje dostać się do Wierzy - Nie znała tego głosu. Był
łagodny, przyjemny dla ucha.
-
Niech spada.
-
Jeszcze jeden Ślizgon do kolekcji - warknął kolejny chłopak. - To nie pokój
schadzek, Lunatyku.
-
Ostatnie słowo? - spytał jeszcze raz właściciel przyjemnego głosu, nazwany
przez poprzednika "Lunatykiem".
-
Może się czuć.
-
Och, przestańcie obaj - Kolejna obca osoba. Kobieta, a raczej dziewczyna.
Zdawało się, że na brzmienie jej głosu dwaj buntownicy: Syriusz i drugi męski,
nieznany głos (przyszedł jej do głowy James Potter, kompletnie nie wiedząc
czemu), zdawali się struchleć. - Nie ma nikogo w Pokoju Wspólnym?
-
Nie, Lily. Jest zupełnie pusty.
-
W takim razie, przyprowadź go Remusie.
-
Pięknie - mruknął Syriusz. - Chciałem zauważyć, że to nasze dormitorium, Evans.
-
Widocznie jesteście zbyt głupi, by nim zarządzać.
-
Nie bądź okrutna, Lily.
-
Och, błagam.
Nastała
chwila ciszy, w czasie, której złapał ją kolejny skurcz. Dzięki temu mogła
wybudzić się całkowicie, z czym wcześniej miała pewien problem. Syknęła w bólu.
-
Kolejny - jęknęła zrozpaczona Lexie, pocierając jej dłoń. Czyjeś mocne ręce
ponownie zaczęły rozcierać bolące miejsce. Zgadywała, że Syriusza.
Ponowny
szczęk zamka otwieranych drzwi.
-
Claire... - Nie musiała się nawet przez chwilę zastanawiać, kto wszedł do
środka. Regulus. Poza tym chłopak imieniem Remus, zapowiedział go.
-
Ucisz się, głupcze - warknął Syriusz.
-
Szyy! Chyba się budzi - W głosie Amarisy dało się wyczuć ulgę.
Zaczęła
otwierać oczy, ale obraz był zamazany. Zamrugała ze zmęczeniem.
-
Gdzie jestem? - Chciała, by jej głos zabrzmiał normalnie, ale był cichy i
ochrypły.
-
Claire - Syriusz nachylił się nad nią, ujmując jej drugą dłoń. Koło niego
pojawił się Regulus.
-
Syriuszu... Gdzie jestem?
-
Jesteś w Wierzy Gryffindoru, w moim dormitorium. Na moim łóżku, uściślając -
Uśmiechnął się delikatnie.
-
Jakim cudem? Lexie, jak...? - Odwróciła głowę w jej kierunku, ale ta tylko
zaniosła się szlochem.
-
Claire, nie miałam pojęcia... nie wiedziałam... - łkała, nie puszczając jej
ręki.
-
Nic mi nie jest. Ale… jakim cudem znalazłam się w Hogwarcie? Dlaczego?
-
Nie potrafię ci powiedzieć, dlaczego. Wiem tylko, że kiedy kazał nam wyjść, to
zostałam razem z twoimi rodzicami w tamtym korytarzu. Krzyczałaś... Torturował
cię?
-
Tylko Cruciatus. Mogło być gorzej - Syriusz zaklął od serca. Zaczął poprawiać
jej poduszki i podnosić ją wyżej, by mogła widzieć wszystkich zgromadzonych.
-
Tak mi przykro, Claire - Lexie pociągnęła nosem, ale szybko się pozbierała i
wróciła do tematu. - Słyszeliśmy, kiedy ci groził i kiedy... wymieniał nazwiska
- Claire skrzywiła się. - Minęło kilka chwil, zanim do nas wyszedł, po tym jak
przestałaś krzyczeć. Coś mówił tam w komnacie... chyba do samego siebie. Coś o
przeznaczeniu i o... więzach krwi. Później usłyszałam tylko imię. Jedno imię:
Jodith. Za kolejnych kilka minut wyszedł. Był wściekły, kiedy nas tam zobaczył,
ale kazał zabrać cię z powrotem do zamku. Twoi rodzice chcieli to zrobić
osobiście, ale wziął ich gdzieś ze sobą i kazał mi się tym zająć. Wcześniej ojciec
był w furii, kiedy im powiedziałam, że chcę zostać na tym korytarzu, zamiast
iść z nimi za resztą Śmierciożerców, ale zgodził się mi pomóc. W końcu taka
była Jego wola. Deportowaliśmy się. Dalej
jakoś poradziłam sobie sama. Później spotkałam Lily Evans - Zerknęła za siebie
na rudowłosą dziewczynę, stojącą nieco z tyłu. Claire podążyła za jej wzrokiem.
Evans uśmiechnęła się do nich smutno. Lexie kontynuowała. - To ona poszła po
Jamesa i Syriusza. Oni stwierdzili, że nie możesz być teraz w Slytherinie. On
ma tam swoich szpiegów i...
-
Lepiej dla ciebie, kiedy nie nocujesz ścianę od nich - dokończyła Amarisa.
-
Musieliśmy zrobić małe zamieszanie w naszym PW, żeby można było cię tu wnieść -
dorzucił James Potter takim tonem, jakby znali się przez całe wieki. - Ale masz
szczęście, Angelline, trafiłaś na speców w tej dziedzinie.
-
Skromność przede wszystkim - sarknęła Evans. James zachichotał. - Dzięki tobie
mogłam wlepić mu szlaban - Puściła jej perskie oczko.
-
Tak, dzięki tobie czeka mnie mycie kiblów - jęknął Potter. Claire uśmiechnęła się.
-
Nie pierwszy i nie ostatni raz, co? - rzuciła. Remus zachichotał w kącie
pokoju.
-
W każdym bądź razie, przenieśliśmy cię tutaj - zakończyła zgrabnie Lexie.
-
Jak długo byłam nieprzytomna?
-
Kilka godzin. Ale nadal są twoje urodziny.
-
Chyba najgorsze, jakie kiedykolwiek miałam, a wierzcie mi, jest w czym wybierać
- syknęła.
-
Claire – zaczął spokojnie Syriusz, zadziwiająco ciepłym tonem. – Nie chcę cię
męczyć, ale musisz nam opowiedzieć, co się stało – Syriusz potarł jej dłoń.
Skinęła głową.
Opowiedzenie
wszystkiego po kolei, było trudniejsze niż myślała. Fakty myliły jej się z
męczącymi ją snami, a ból zaklęcia, przyćmiewał wszystko. Ale potrafiła
przynajmniej nakreślić szkic sytuacji. Prawda była taka, że żadne z nich nie
miało pojęcia, dlaczego zaprowadzono ją do Czarnego Pana, ani tym bardziej,
dlaczego tak zareagował na jej widok. Nawet nie próbowali zgadywać. Zapamiętała
wyraz jego twarzy. Był wściekły, ale ta wściekłość zdawała się nie mieć nic
wspólnego z jej nieposłuszeństwem.
Mówienie
zmęczyło ją. Więc, dała sobie chwilę odpoczynku. Opowiedziała już i tak całość.
Czekała na reakcję innych. Tak, jak się spodziewała, długo nikt nic nie mówił.
Za oknem było już zupełnie ciemno. W pomieszczeniu panował półmrok. Paliła się
tylko jedna pochodnia, rzucając cienie po twarzach zgromadzonych.
-
Robi się już późno – zaczęła, jako pierwsza Amarisa, jakby otrząsnęła się z
transu. Lexie potaknęła głową. – Zostałybyśmy dłużej, ale sama wiesz, że
Slughorn ostatnio zrobił się bardzo radykalny i sprawdza obecność.
-
Spotkamy się jutro – dodała Lexie.
Bez
zbędnych pożegnań wstały i wyszły z dormitorium, machając mi na pożegnanie.
James, drgnął, oglądając się za wychodzącymi dziewczynami.
-
Pójdę lepiej z nimi – burknął, bardziej do Lily niż do reszty. Evans pokiwała
głową, jakby nagle zaczęli porozumiewać się telepatycznie. – Syriusz – rzucił
sucho, posyłając mu znaczące spojrzenie.
-
Teraz? – jęknął Black, skacząc spojrzeniem od Claire do Pottera.
-
Tak, teraz – syknął James. Ale nie musiał tego nawet mówić, bo Syriusz zbierał
się już do wyjścia. Nachylił się nad nią i musnął wargami jej czoło, by w
kolejnej sekundzie zamykać już drzwi za sobą i Jamesem. Zdziwiona, długo nie
mogła oderwać wzroku od miejsca, w którym zniknął. Nawet nie zauważyła, kiedy
przy jej łóżku został już tylko Regulus.
Teraz nawet nie wiedziała za co się na niego tyle boczyła. Przecież nic jej nie zrobił. Był jej przyjacielem. Jedynym jakiego miała. Zawsze był przy niej. Jak mogła dać się ponieść emocjom i Ognistej? Było jej wstyd.
-
Regulusie… - zaczęła cicho, patrząc na swoje splecione na kołdrze dłonie.
-
Nie, Claire – mruknął smutno, chociaż na jego twarzy gościł delikatny uśmiech.
Znała go zbyt dobrze, by się na to nabrać. – Chcę… - Odchrząknął. – Chcę cię
przeprosić.
-
Ty mnie? – Zamrugała kilkakrotnie, ale zdawał się nawet nie słyszeć jej
pytania.
-
Byłem głupi, myśląc, że mogę mówić ci co masz robić. To twoje życie i nie
zabronię ci mieć różnych znajomych. Jesteśmy przyjaciółmi i co by się nie
stało, ja zawsze będę przy tobie. Dzisiaj przez chwilę, bałem się, że cię
stracę, że już nigdy nie usłyszę twojego śmiechu. Nawet nie wiesz, jaka to była
ulga, widzieć cię żywą. Nie wiedziałem co się dzieje. Amarisa wysłała mi
wiadomość, że coś się z tobą stało i powiedziała mi gdzie jesteś. Później nie
mogłem wejść do tej Wieży. Myślałem, że oszaleję, jeśli cię szybko nie zobaczę
– urwał, dopiero teraz na nią patrząc. Wcześniej uciekał spojrzeniem. Wolał nie
wiedzieć, jak zareaguje na to, co mówił. Claire wpatrywała się w niego, jak
urzeczona.
-
Regi… - szepnęła, nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Chwyciła go za dłoń.
Westchnął ciężko. – To moja wina. Nie powinnam się na ciebie wściekać tylko i
wyłącznie dlatego, że chcesz dla mnie jak najlepiej, nawet jeśli to jest sprzeczne
z tym, czego ja bym chciała. Nie wiedziałam, czy wrócę jeszcze do Hogwartu. I
najbardziej żałowałam tego, że musiałabym się z tobą rozstać w gniewie.
Żałowałam całej tej kłótni – Przysunęła się do niego zarzuciła mu ręce na szyję
i przytuliła. Objął ją bezwiednie. – Ale teraz obiecuję, że już tak nie będzie.
Zawsze będziemy przyjaciółmi.
Przyjaciółmi.
Zawsze będą przyjaciółmi. Czy ona nie widziała, co się dzieje? Chciała tylko
przyjaźni. Żałowała kłótni. To wszystko. Nigdy nie powiedział jej otwarcie
tego, co czuje, chociaż niczego innego nie pragnął bardziej.
Nie
powiedział już nic więcej. Nie potrafił. Był dla niej przyjacielem, więc i jako
prawdziwy przyjaciel nie powinien mówić pewnych rzeczy. Nie powinien jej mówić,
że ona jest dla niego kimś więcej.
***
Troszkę mi zajęło, zanim dodałam rozdział, jednak nie potrafiłam wystarczająco dobrze opisać tego, co chciałam. Starałam się wszystko ująć krótko, zwięźle, ale też nie przeaczać pewnych faktów. Z mojej strony to byłoby na tyle ;]. Co o tym myślicie?
szczerze mówiąc trafiłam na Twojego bloga dawno temu. Zaczęłam czytać, ale potem, następna notka nie ukazywała się i jakoś to opowiadanie poszło w zapomnienie. Teraz znowu tu jestem i jakie było moje zaskoczenie, gdy się okazało, że jednak bloga nie porzuciłaś. Pozytywne zaskoczenie, oczywiście :)
OdpowiedzUsuńOdnośnie opowiadania. Postać córki Voldemorta zazwyczaj kojarzyła mi się z czasami Harrego, a nie Huncwotów. I takie właśnie blogi, również czytałam. Szósty rok, dziewczyna przyjeżdża do Hogwartu i poznaje Harrego, itp. Większość z tych blogów, to niewypał i strata czasu. Spotkałam się z jednym blogiem, który był naprawdę na poziomie, ale autorka zakończyła go po 30 rozdziałach, co jak mi się wydawało nie było nawet połową historii. Ale nie o tym mowa. Ty piszesz, o Huncwotach. Dodatkowo Claire jest taka typowo Ślizgońska.
Wybacz, ale przerwę na chwilę, bo potem o tym zapomnę. Relację pomiędzy Claire i Syriuszem uważam za świetny pomysł. Tylko w tym fragmencie, gdzie Syriuszowi wygarnęła, że wstydzi się z nią pokazać i jak pomyślał jeszcze o tej "słodkiej" blondynce - DUPEK, oto moja opinia na jego temat. Wracając do Claire, niech rzuci w Syriusza Avadą...(dobra żartuję, tak naprawdę, to uwielbiam Blacka, ale wtedy zachował się naprawdę jak Dupek, przez duże "D"). Na szczęście Claire jest rozsądna i nie dała się mu zmanipulować(Syriuszowi) oraz podoba mi się jej relacja z Regulusem.
Dodam jeszcze, odnośnie tego rozdziału, że pierwsze spotkanie z Riddlem było... niesamowite. No po prostu, Voldemort był Voldemortem. Ona go obraziła, a on ją ukarał. A nie jak na tych pseudo blogach, gdzie Czarny Pan, pozwolił mówić do siebie Voldi i jeszcze przytakiwał z głupim uśmieszkiem. Żałosne... Ciemna strona jest naprawdę mroczna. Nie ma litości, uczucia, czy chociażby odrobiny dobra. Brawa za autentyczność!
Na koniec powiem, że mam nadzieję, że nowa notka pojawi się niebawem.
Pozdrawiam.
[forevermore-sentiment.blogspot.com]
Ok... Jak tak spojrzałam, na ten komentarz, to miałam ochotę ręce załamać. Zaczęłam zdanie z małej litery. Co za wstyd. W każdym razie z góry przepraszam za błędy. I proszę o wyłączenie weryfikacji obrazkowej. To strasznie utrudnia komentowanie.
UsuńPozdrawiam.
O! Nawet nie wiedziałam, że jest ta weryfikacja! Żyłam w błogiej nieświaodmości. Oczywiście, mam zamiar pisać dalej, mam nadzieję, że starczy mi czasu na CC, bo staram się bardzo pisać na lilę i na teddiego. :<< Bardzo się staram coś sklepać ;p
UsuńA co do czegoś takiego jak 'błędy' w komentarzach, to jest drobnostka gdybyś mi na to nie zwróciła uwagi, to pewnie bym w życiu się nie spostrzegła ;]
Usuń