wtorek, 5 czerwca 2012

009. Urodziny



Przez cały czas, od chwili ich rozmowy, nie mogła jakoś w to wszystko uwierzyć. Wydawało jej się to nader dziwne. Nawet teraz, kiedy szły razem przez opustoszałe uliczki Hogsmeade. Wypad szkolny do miasteczka miał mieć miejsce za miesiąc (środki ostrożności wprowadzone przez dyrektora), jednak im pozwolono wyjść. Było już chłodno, mimo, że była dopiero połowa września... ba! Dzisiaj były jej urodziny. Do tej pory nikt o tym nie pomyślał, nikt o niej nie pamiętał. Nie, żeby liczyła na coś innego. Otuliła się szczelniej skórzaną kurtką w kolorze kawy z mlekiem. W końcu miały wyglądać normalnie, a nie, jak uczennice. Odgarnęła włosy z twarzy, a które porywane przez wiatr wędrowały, gdzie tylko im się żywnie podobało. Zerknęła na idącą obok niej dziewczynę. Blond włosy Lexie związane były w gustowny kucyk na boku, ubrana była w czerwony płaszczyk i wysokie buty na koturnach (kątek oka zerknęła na swoje botki na całkiem sporym obcasie).  Gilbert patrzyła przed siebie z twarzą wypraną z emocji. Nie miała pojęcia, gdzie idą. Lexie zdradziła jej tylko tyle, że ma dla niej niespodziankę. Postanowiła zaryzykować i od tamtej chwili ciągle dręczyły ją wyrzuty, czy aby na pewno dobrze zrobiła.
- Lexie - zaczęła ponownie, licząc na więcej szczegółów.
- Już niedaleko - zapewniła drżącym głosem. Claire przypisała to panującemu zimnu.
- Co to za niespodzianka? - zapytała po kolejnych kilku minutach ciszy. Gilbert przygryzła nerwowo wargę, pozostawiając ją w dalszej niepewności. Nagle dziewczyna wydała z siebie cichy okrzyk radości przemieszanej z ulgą i przyspieszyła kroku. Pozwoliła sobie nawet na delikatny uśmiech.
- Tam jest mój tata - wskazała jakąś wysoką postać przez nimi. Nawet nie próbowała się domyślać, jaki to ma z nią związek. Lexie teraz już prawie biegła w stronę ojca. Zatrzymała się tuż przed nim, przypominając sobie o odpowiednim zachowaniu młodej damy, tuż pod czujnym spojrzeniem ciemnych oczu mężczyzny.
Bała się go. Można było to wyczytać z drżenia jej ramion, z niskiego dygu, jaki złożyła przed ojcem.
Bała się go. Claire od zawsze wiedziała, że Lexie należy do ortodoksyjnej, arystokratycznej rodziny starego rodu Gilbertów, ale przecież i ona do takiej należała. Ileż to się nasłuchała o rodzinnych tradycjach i przekonaniach rodziny Angelline. Ale, czy kiedykolwiek rodzice traktowali ją oschle? Czy bała się ich? Nie. Nigdy. Zawsze miała nawet wrażenie, że gdyby mogli, nagle trzymaliby ją za rękę.
- Witaj, papo - szepnęła Lex, przejętym głosem. Teraz wydawała się być małą, bezbronną dziewczynką, a nie przebojową, pewną siebie i wyniosłą, jaką była w szkole.
- Lexie - Skinął jej głową z miną pełną zniecierpliwienia. Claire podeszła do nich dokładnie w momencie, kiedy groźne oczy pana Gilberta zwróciły się w jej kierunku. Przez chwilę patrzył na nią badawczo chłodnym wzrokiem, ale zaraz jego mina złagodniała, a na jego wąskich ustach pojawiło się coś na podobieństwo uśmiechu. - Ty musisz być Claire Angelline, prawda? - Oczy zapłonęły mu teraz chorobliwym blaskiem. Lexie rzuciła jej jedynie zdziwione spojrzenie. Przytaknęła, trawiąc nadal jego obecność w Hogsmeade.
- A pan, jak zgaduję, jest tatą Lexie - bąknęła, siląc się na neutralny ton. Mężczyzna rozjaśnił się.
- Rozumiem, że moja córka nie wspomniała ci o mojej obecności tutaj? - spytał, przeszywając ją wzrokiem. Miała wrażenie, że jest dla niego czymś w rodzaju ciekawego zjawiska. Wszystko to po kolei sprawiło, że zaczęła bardzo żałować przyjścia tutaj. Co też ją napadło?
Pokręciła przecząco głową. Pan Gilbert rzucił krótkie, porozumiewawcze spojrzenie z Lexie.
- To bardzo dobrze, inaczej nie byłoby niespodzianki, czy tak? - Zachichotał. - Mogę prosić? - Wyciągnął obie dłonie w kierunku Claire i Lexie. Gilbert od razu chwyciła dłoń ojca z radością. - Claire? - Skinął na nią zachęcająco.
- Och, daj spokój - Lexie wywróciła oczyma, chwyciła ją za przedramię i przyciągnęła do ojca.
- Wybacz, Claire - Ujął jej przegub, wyraźnie starając się być delikatnym. Była zbyt zaskoczona i skonfundowana, by cokolwiek zrobić. Nie potrafiła nawet nic z siebie wydusić! Wszystko to działo się zbyt szybko, by zareagować. Prawda była taka, że nawet nie poczuła, kiedy Lexie ją przyciągnęła. Świat zaczął wirować, nie mogła złapać powietrza! Zrobiło się jej okropnie niedobrze. Ktoś (była pewna, że pan Gilbert) ściskał ją coraz mocniej za nadgarstek. Zaczynała już się dusić...
Poczuła stały grunt pod nogami, ale nie potrafiła utrzymać równowagi. Nie mogła zdobyć się także na otworzenie oczu. Czyjeś ręce przytrzymały ją mocno. Była wdzięczna panu Gilbertowi. Ale dopiero po chwili zorientowała się, że trzymano ją z tyłu, a ojciec Lexie nie puszcza jej przegubu. Postawiono ją z powrotem na nogi. Nadal ją mdliło. Odkręciła się, chcąc poznać osobę, której winna była podziękowania.
- Tata?! - zawołała, błyskawicznie dochodząc do siebie. Pan Angelline uśmiechnął się do niej blado. Schudł i wyglądał na schorowanego.
- Już możesz ją puścić, Edgarze - mruknął chłodno, zwracając się do ojca Lexie. Blondynka wieszała się kurczowo jego ramienia.
- Tak, oczywiście - zrehabilitował się Gilbert, puszczając nadgarstek Claire. Dziewczyna przylgnęła ojca, szukając jakiejś odpowiedzi. - On już jest? - szepnął następnie, zerkając wymownie za plecy pana Angelline.
- Tak, od niedawna.
- Błagam cię, powiedz, że nie czekał długo.
- Przybył nie dłużej, jak pięć minut temu.
Mężczyźni skinęli sobie głowami i prowadząc córki, ruszyli ku stojącemu na skarpie, zacienionemu domowi. Wiał zimny, wilgotny wiatr. Miała wrażenie, że smakował solą.
Morze było niespokojne tego dnia. Wzburzone fale uderzały rytmicznie o wysoki klif jak i o piaszczystą plażę tuż opodal. Więc była na wybrzeżu.
Dom zdawał się idealnie wpasowywać w to otoczenie. Był ponury, otoczony ciemną, wysoką bramą o cienkich prętach. Zdawał się być tajemniczy, mroczny... a szum morza tylko potęgował to wrażenie. Nie miała pojęcia, co myśleć, szczególnie, że nie potrafiła sprzeciwić się ojcu.  Wcale nie chciała tam wchodzić. Sam dom wydawał jej się czymś, co wręcz kipi złem, a było to przecież absurdalne. Ojciec trzymał ją sztywno za ramię. Kiedy przeszła przez żelazną bramę, była pewna, że nie ma już odwrotu. Szli wąską, krętą ścieżką, a czas zamiast dłużyć jej się, biegł jak szalony. Ani się obejrzała, a już stali przed mosiężnymi, wielkimi drzwiami wejściowymi. Pan Angelline zastukał w nie kołatką w kształcie węża, nie puszczając ramienia Claire.
- Dzisiaj są twoje urodziny - zauważył z roztargnieniem, próbując się przy tym jakoś uśmiechnąć. Skinęła głową. - Wszystkiego najlepszego, córeczko - szepnął grobowym tonem. Przełknęła głośno ślinę. Zdążyła jeszcze rzucić spojrzenie na chowającą się za plecami ojca Lexi, nim otworzyły się drzwi. Krępy mężczyzna w brudnej, starej szacie czarodzieja koloru spranej śliwki, wyszczerzył swoje żółte zęby w uśmiechu, rzucając rozbieganym spojrzeniem po przybyłych. Wpuścił ich do środka gestem ręki, kłaniając im się w pas. To zaniepokoiło ją jeszcze bardziej. Nie podobali jej się ludzie pokroju tego brudnego człowieka otwierającego im drzwi. Sam jego uśmiech kojarzył mu się z bezwzględnym gwałcicielem i zbrodniarzem.
Szli ciemnymi korytarzami, nie napotykając na swojej drodze żywej duszy. Obrazy na ścianach mimo swoich magicznych ruchów, wydawały się być ponure... martwe. Ściany były szare, a dywany wypłowiałe, pełne dziur po gryzoniach i molach. Pochodnie dawały zimny blask i sprawiały, że człowiek zaczynał mieć ciarki. Po chwili dotarli do wysokich drzwi, kończących jeden z korytarzy. Jej ojciec pchnął je, wpuszczając przodem Lexie i pana Gilberta. Oni sami weszli tuż za nimi. Pomieszczenie wydawało się być dość przytulne, a przede wszystkim było w nim ciepło. Ogień palący się w kominku był wesoły i przyjemnie oświetlał cały pokój. Sam w sobie był on dość spory, wielkości niejednej klasy w Hogwarcie. Znajdowały się w nim ciemne, eleganckie meble i wygodne, wysokie fotele i kanapy. Wszystko to było jednak pozsuwane na boki, bo na środku mieścił się pokaźny, prostokątny stół. Wokół niego, na eleganckich, ciemnych krzesłach siedziało kilka osób, a u jego szczytu, w wysokim fotelu zasiadał wysoki Mężczyzna. Pan Gilbert, zbliżając się do stołu, złożył szeroki ukłon ku Mężczyźnie.
- Witaj, Panie
- Edgarze! W końcu się ciebie doczekaliśmy - Jej uszu dobiegł zimny, wysoki głos, prawdopodobnie należący do Mężczyzny u szczytu stołu.
- Wybacz, Panie, za to opóźnienie. Niestety dopiero teraz moja córka mogła wyjść ze szkoły. Poznaj, proszę Lexie, mój Panie - Pchnął lekko córkę przed siebie, cały czas trzymając ją za ramiona. Dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie, chociaż widać było na jej twarzy strach i niezrozumienie, po czym dygnęła.
- Lexie Gilbert. Wyrosłaś na piękną młodą kobietę, winszuję rodzicom. Cieszę się, że pomogłaś Czarnemu Panu, możesz być pewna, że tego nie pożałujesz. Zajmijcie, proszę miejsca przy stole - Wskazał na dwa wolne krzesła koło już siedzącej tam, matki Lexie. Kobieta wyciągnęła tęsknie rękę do dziecka. Posadziła Lexie między sobą, a swoim mężem i chwyciła mocno za dłoń. Widać było po minie dziewczyny, że ją to uszczęśliwiło i uspokoiło. Siedzieli tuż przy końcu stołu. Wtedy też i oni podeszli bliżej. A wtedy oczom Claire ukazała się twarz owego Mężczyzny. Nie miała żadnych wątpliwości, kim on jest. Ale nie czuła z tego powodu żadnego strachu, a jedynie obrzydzenie i niechęć. Był całkiem przystojnym mężczyzną, z kruczoczarnymi włosami i chłodnymi oczami. Wąskie wargi wykrzywił w grymasie, który zapewne miał być uśmiechem. Mimowolnie zerknęła na swoje ciemne włosy i zacisnęła wąskie usta. Serce podskoczyło jej do gardła, bo czuła się do niego w pewnym stopniu podobna. Po tej pory całkiem lubiła swoje włosy, a teraz miała ochotę je ściąć. A przecież miały tylko ten sam odcień, nic więcej. Nie potrafiła wytłumaczyć tego uczucia.
- Proszę, proszę. A więc to jest Claire - Nie spodobał jej się sposób, w jaki wypowiedział jej imię. - Jestem...
- Wiem, kim jesteś - wypaliła, nim zdążyła się ugryźć w język. Ojciec szarpnął ją.
- Panie, wybacz jej. Jest młoda i... - Voldemort uciszył go gestem dłoni.
- Mam jej wybaczyć to, że mnie zna? - prychnął pogardliwie. - To właśnie z tego jestem dumny. Moja sława dociera do naszej młodzieży i powinniśmy razem cieszyć się z tego, Danielu.
- Tak, mój Panie.
Minęła chwila ciszy, kiedy Voldemort badał wzrokiem każdy centymetr jej ciała. Czuła się przez to dziwnie, bo i kto czułby się dobrze pod wzrokiem, który bada cię, jak najlepszy mikroskop.
- Zapewne już wiesz, że chciałem cię poznać. Domyślasz się, dlaczego?
- Nie.
- Jesteś niesamowicie wyjątkową, młodą osóbką, Claire... Angelline - Być może jej się zdawało, ale miał problem z wymówieniem w stosunku do niej nazwiska Angelline. Pewnie to sobie wyobraziła. Zdążyła odnaleźć wzrokiem swoją matkę. Siedziała dwa krzesełka od samego Voldemorta. Dodatkowo krzesełka te były puste. Już, jako jedyne przy całym stole. Przeczuwała najgorsze. - I bardzo dla mnie istotną - dodał. Zamrugała kilkakrotnie granatowymi oczyma. Była kimś ważnym dla Voldemorta? Przecież nie była nikim więcej, jak pyskatą szesnastolatką z dobrym nazwiskiem.
- Nie rozumiem - przyznała bez ogródek. Voldemort uśmiechnął sie, a w zasadzie to wygiął usta w uśmiechu mocniej niż uprzednio.
- Nie dziwi mnie to. Jednak mam nadzieję, na naszą owocną współpracę.
Czy on właśnie proponował jej zostanie Śmierciożercą? I to w tak młodym wieku?!
- Miałabym zostać twoim sługą? - sarknęła, zanim zdążyła zmienić ton swojego głosu. Zamknęła oczy, a po raz pierwszy, w jej sercu pojawił się strach o swoje życie, bądź życie jej bliskich. Cofnęła się o krok, pod wpływem morderczego spojrzenia.
- Wyjdźcie - Mimo tego, że powiedział to szeptem, jego głos rozległ się sykiem po całej sali. Zgromadzeni w niej ludzie, zaczęli pośpiesznie opuszczać swoje miejsca. Nikt nie miał zamiaru zadawać zbędnych pytań, ani też nikomu nie trzeba było tego powtarzać dwa razy. Gilbertowie także wyszli, ciągnąc za sobą Lexie. Blondynka rzuciła jej wylęknione, przepraszające spojrzenie. Nie miała pojęcia, że Claire tak skończy i nie chciała tego dla niej. A nawet jeśli, to nie mogła odmówić. Jej ojciec i matka także chcieli wychodzić i najlepiej zabrać ze sobą Claire, ale nie było to możliwe.
 - Ona zostaje, Anabelle.
Jej matka spojrzała na nią ze strachem i ze łzami w oczach. Ojciec wyprowadził ją, obejmując ramieniem. Po chwili zostali sami.
- Jesteś świadoma, do kogo się zwracasz? - Mruknął, lustrując ją zimnym wzrokiem.
- Tak. Doskonale wiem, kim jesteś.
- Nie boisz się do mnie mówić z takim lekceważeniem?
- To nie jest lekceważenie. To się nazywa bunt.
- Czy mam, więc rozumieć, że nie staniesz po mojej stronie? Dom Slytherinu niczego cię nie nauczył?
- Och, nauczył mnie całkiem sporo. Na przykład tego, że według niektórych mimo czystej krwi, jestem niczym, bo nie podniecam się zabijaniem mugolaków. Że selekcja nie jest sprawiedliwa i każdy ma prawo być czarodziejem.
- Claire, chyba nie sądzisz, że ja ci daję jakiś wybór? Dołącz do mnie, albo odejdź. Niestety, muszę cię zawieźć, ale to tak nie działa. Albo do mnie dołączyć, albo zginiesz. To jedyne opcje, jakie posiadasz.
Claire wyprostowała się dumnie. Nie potrafiła powiedzieć skąd taki przypływ pewności siebie i dumny u niej. Nawet się nie bała. Z mocą patrzyła wprost w zimne oczy przeciwnika, mierząc go spojrzeniem. Siedział wygodnie na swoim miejscu, gładząc poręcz fotelu. Dopiero po chwili zauważyła, że to wcale nie była poręcz, a wielki, gruby wąż. Nie przepadała za wężami, prawdę mówiąc.
- Wolę zginąć, niż ci służyć - warknęła. Voldemort z satysfakcją zauważył jej spojrzenie na węża.
- Nagini, przetłumacz naszej znajomej, co znaczy słowo "śmierć", bo obawiam się, że się nie zrozumieliśmy - Z jego ust dobył się bardziej syk niż zwyczajny głos, ale zrozumiała doskonale, co mówił. W gruncie rzeczy, to nawet nie zauważyła większej różnicy.
Gad wydał z siebie dźwięk przypominający szelest kartki i ruszył po drewnianym stole, wprost ku niej. Cofnęła się mimowolnie o dwa kroki w tył. Wąż zawisł na krawędzi stołu, wyginając się ku niej i sycząc wściekle.
- Zostaw mnie! - Głos wydał jej się chrapliwy, zbyt szorstki, jak na jej własny, a przecież wydobywał się z jej gardła. Nagini zdawała się uspokoić nagle i cofnąć. Spotulniała, jak skarcony pies, a przecież jej pan wydał dla niej rozkaz.
- Znasz mowę węży - Voldemort zdawał się być z czegoś wyraźnie zadowolony, niemalże dumny.
- Co znam?
- Mowę węży, dziecko.
- Wcale nie. Trochę hiszpańskiego tak, ale węży... myślę, że bym się zorientowała - sarknęła. Pewność siebie znów do niej powróciła.
- Jesteś arogancka i brak ci samodyscypliny, a przede wszystkim, jesteś głupia, Angelline.
- Wiele można mi zarzucić, ale z pewnością nie głupotę.
- Znasz mowę węży, dlatego Nagini się wycofała.
- A czy to nie jest czasem tak, że wąż słucha tylko jednej osoby? Raczej nie jestem tą osobą.
- Głupia... myślisz, że po naukach w tej plugawej szkole jesteś mądrzejsza niż cała reszta. Ale wytłumaczę ci, mała smarkulo. Wąż słucha rodu, który sam sobie wybiera. Rodu w prostej linii, dlatego słucha... - Zamilkł na chwilę, jakby uświadomił sobie, że powiedział za dużo. Claire otworzyła na chwilę usta. Być może źle coś zrozumiała, ale wydawało jej się, że Voldemort mówił coś o wężach słuchających rodu w prostej linii. Tylko, że to by się nie zgadzało, bo przed chwilą posłuchał jej samej. A wcześniej jego, Voldemorta.
- Czy ja dobrze...
- Cicho - mruknął chłodno, a usta zamknęły jej się. Nie ona to zrobiła. Czarował na niej. Wstał ze swojego miejsca i zaczął powoli ku niej podchodzić. Stracił cierpliwość, widziała to. Lęk ogarnął ją dopiero teraz. - Nie chcesz się do mnie przyłączyć? - Było to pytanie retoryczne. - Ale w końcu zechcesz. już ja tego dopilnuję. Skoro nie boisz się śmierci, to z pewnością boisz się o swoją rodzinę, znajomych... Jestem pewien, że ktoś się znajdzie. Ktoś, dla kogo zrobisz wszystko, co ci karzę. Nie zmuszę cię zaklęciem. Nie miałbym z tego żadnej satysfakcji nad tobą.
Zauważyła, że w jednej z dłoni trzyma swoją różdżkę. Przełknęła głośno ślinę.
Machnął nią raz, a w końcu mogła otworzyć usta. Machnął drugi, a ona sama znalazła się na kolanach.
- Myślisz, że Anabelle i Daniel chcieliby cierpieć z twojego powodu, smarkulo?
Nic nie odpowiedziała. Ale przecież nie skrzywdziłby własnych popleczników. Bo jej rodzice wspierali go. Byli Śmierciożercami i nie potrafiła tego znieść.
- Gardzę nimi - Niemalże wypluła te słowa. Wpatrywała się w niego z nienawiścią w granatowych oczach.
- Bo się do mnie przyłączyli, tak? Och, jestem pewien, że gdybym wysunął pewne "skuteczne argumenty", to zgodziłabyś się. Chociaż w tej chwili nimi... gardzisz, to z pewnością nie chciałabyś, by cierpieli - Kiedy nie dostrzegł na jej twarzy żadnej oznaki zmiany, kontynuował. - Poza tym są też inni. Masz dwie koleżanki z dormitorium, które przecież znalazły sie tylko w nieodpowiednim miejscu, w nieodpowiednim czasie. Są niewinne, czy tak? Lexie Gilbert i Amarisa Tyler, czy tak?
- One nie mają z tym nic wspólnego.
- Masz rację! Ale przez ciebie mogą mieć. A szkoda byłoby rozlewać czystą krew czarodziei. A jeśli już mowa o czystej krwi... co słychać u braci Black?
- Nie! - wrzasnęła, próbując wstać z klęczek i dosięgnąć swojej różdżki, ale nie mogła się ruszyć. Wyobraziła sobie martwe ciała Blacków. Voldemort zaśmiał się szyderczo, ponownie robiąc ruch różdżką. W jej ustach pojawił się knebel.
- A więc tu cię boli. A więc na kim zależy bardziej? Na wiernym przyjacielu, kochającym cię od dziecka Regulusie, czy może na... porywczym i namiętnym Syriuszem... zdrajcą krwi?
Próbowała mówić, ale knebel skutecznie jej to utrudniał.
- Miłość. Co też ona robi z ludźmi - Westchnął teatralnie, bawiąc się swoją różdżką. - Pamiętaj, że w Hogwarcie też są wierni mi słudzy i że nie zawaham się nawet sekundy. Pewnie słyszałaś o Zaklęciach Niewybaczalnych? - Zerknął na nią kątem oka, po czym wycelował koniec różdżki w nią. Wiedziała, co teraz nastąpi, ale mimo to nie była na to przygotowana. - Crucio!
Ból był nie do wytrzymania. Każda komórka jej ciała paliła żywym ogniem. Czuła, jak płonie, jak łzy płynął po jej policzkach. Ból był wszechogarniający. Nie był w niej, ale to ona nim była. Miała wrażenie, że kona. A przecież tylu osobom chciała jeszcze coś powiedzieć. Chciała... pożegnać się z rodzicami... powiedzieć im, że ich kocha. Tak dawno tego nie robiła; ostatni raz, kiedy była małą dziewczynką. A dziewczyny z dormitorium? Ceniła je i mimo wszystko... lubiła. A Regulus? Cały czas byli na wojennej ścieżce, a przecież to jej przyjaciel. W jakimś stopniu... kiedy był obok, czuła się lepiej. Nie była sama. I był jeszcze ktoś. Znała go krótko osobiście, ale... od momentu, kiedy się spotkali... zdawał się ją uskrzydlać. Była wolna, była szczęśliwa.
Syriusz.
Ale, kiedy już myślała, że to będzie koniec, że to już ostatnie, ciężkie bicia jej serca... ból ustał, a ona sama upadła zemdlona.
- Jeszcze się spotkamy Claire Angelline.

2 komentarze:

  1. Czyli Claire ma jakieś powiązania z Voldemortem. Pierwszy raz decyduję się na przeczytać opowiadanie o dziecku, które jest spokrewnione z Czarnym Panem. Jakoś mnie to nie ciekawiło. Jednak uważam, że całkiem ciekawe ci to wyszło.
    Co mi się podoba, większość ludzi uważa i opisuje Voldemrta tak jak opisała go J.K.Rowling, czyli o wyglądzie węża… i zawsze zastanawiałam się jak to jest możliwe, skoro on poległ dopiero w pierwszej wojnie, a odrodził się w drugiej. Więc idąc tym tropem w pierwszej wojnie musiał wyglądać normalnie, jak człowiek. A skąd inąd słyszałam, że był dość przystojny, po ojcu. Dlatego cieszy mnie, że ty opisałaś go tak jak ja zawsze chciałam.
    Co do samej Cl, zakochana w Syriuszu? Hm… lubię Syriusza, ale miło by było trzymać się w obrębie Ślizgonów, bo uważam, że Syriusz tak szybko nie polubił Ślizgonki. A co ja mówię… polubił? Chociażby nie traktowałby jej jak innych Ślizgonów. Taki miał już stosunek do mieszkańców domu węża. Ale miło się czyta o tej dwójce, więc będę im kibicować. Co sił.
    Do Voldemorta nie pasuje mi trochę: „smarkulo”, raczej zwracał by się do niej po imieniu, nawet tracąc panowanie. Ale smarkulo? Nie, raczej wątpię… Ale i tak oddałaś stosunek Voldemorta do innych w sposób bardzo namacalny i powiem szczerze, że nie chciałabym się spotkać z nim sam na sam. Nawet tortury nie wyszły nieosiągalnie, tylko w granicy smaku. Dziwi mnie tylko, że dziewczyny mogły od tak wyjść z zamku i niezauważenie wydostać się z wioski. A o samym spotkaniu i dołączeniu do Voldemorta w tak młodym wieku… myślę, że on czekałby na zakończenie szkoły przez dziewczyny. Ale szanuję taki pomysł. Ładnie wyszedł
    Jestem ciekawa dalszego przebiegu, więc pisz często, powiadamiaj! [niespisana-historia.blogspot.com]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czuję się zaszczycona, że jestem pierwsza, której opowiadanie o dziecku Voldemorta postanowiłaś przeczytać. Tak, oczywiście dla mnie Voldek zawsze był "człowieczy", oczywiście przed Harrym. A skoro człowieczym, to i niesamowicie przystojnym, przez wzgląd na ojca.
      A jeśli chodzi o związek Claire i Syriego, to ona myślę dla niego była początkowo po prostu dziewczyną, którą chciał zdobyć, by zrobić na złość młodszemu bratu. Zauważył jaka jest i jaki on musi być, by się jej przypodobać, ale Claire ma w sobie (przynajmniej dla mnie) coś magnetycznego i to dlatego Syriusz szybko się do niej przekonał. Poza tym jest bardzo ładna po dzidku i ojcu ;].
      Wiesz, Czarny Pan to dziwne stworzenie, a kiedy spotyka swoją jedyną córkę poraz pierwszy i widzi jaka jest, szczególnie, że nie chce mieć z nim nic wspólnego, to zachowuje się jak taki... ojciec. Lex i Claire wyszły, bo ojciec panny Gilbert poprosił dyrektora o przepustkę. Przypuszczam, że coś takiego było możliwe, niestety pani Rowling nie miała czasu w książce opisywać takich szczególików. Tak młodo, bo wiesz im człowiek młodszy tym głupszy i łatwiej go omamić, szczególnie, że jest to chwila, w której tak na prawdę Voldi dochodzi do władzy, zyskuje wielu popleczników, czuje potęgę, nie chce już posady w Hogwarcie, wraca z zagranicy... staje się potęgą i chce to wykorzystać na córce.

      Usuń

Rozdziały