Przez cały
czas, od chwili ich rozmowy, nie mogła jakoś w to wszystko uwierzyć. Wydawało
jej się to nader dziwne. Nawet teraz, kiedy szły razem przez opustoszałe
uliczki Hogsmeade. Wypad szkolny do miasteczka miał mieć miejsce za miesiąc
(środki ostrożności wprowadzone przez dyrektora), jednak im pozwolono wyjść.
Było już chłodno, mimo, że była dopiero połowa września... ba! Dzisiaj były jej
urodziny. Do tej pory nikt o tym nie pomyślał, nikt o niej nie pamiętał. Nie,
żeby liczyła na coś innego. Otuliła się szczelniej skórzaną kurtką w kolorze
kawy z mlekiem. W końcu miały wyglądać normalnie, a nie, jak uczennice.
Odgarnęła włosy z twarzy, a które porywane przez wiatr wędrowały, gdzie tylko
im się żywnie podobało. Zerknęła na idącą obok niej dziewczynę. Blond włosy
Lexie związane były w gustowny kucyk na boku, ubrana była w czerwony płaszczyk
i wysokie buty na koturnach (kątek oka zerknęła na swoje botki na całkiem
sporym obcasie). Gilbert patrzyła przed
siebie z twarzą wypraną z emocji. Nie miała pojęcia, gdzie idą. Lexie zdradziła
jej tylko tyle, że ma dla niej niespodziankę. Postanowiła zaryzykować i od
tamtej chwili ciągle dręczyły ją wyrzuty, czy aby na pewno dobrze zrobiła.
- Lexie -
zaczęła ponownie, licząc na więcej szczegółów.
- Już niedaleko
- zapewniła drżącym głosem. Claire przypisała to panującemu zimnu.
- Co to za
niespodzianka? - zapytała po kolejnych kilku minutach ciszy. Gilbert przygryzła
nerwowo wargę, pozostawiając ją w dalszej niepewności. Nagle dziewczyna wydała
z siebie cichy okrzyk radości przemieszanej z ulgą i przyspieszyła kroku.
Pozwoliła sobie nawet na delikatny uśmiech.
- Tam jest mój
tata - wskazała jakąś wysoką postać przez nimi. Nawet nie próbowała się domyślać,
jaki to ma z nią związek. Lexie teraz już prawie biegła w stronę ojca.
Zatrzymała się tuż przed nim, przypominając sobie o odpowiednim zachowaniu
młodej damy, tuż pod czujnym spojrzeniem ciemnych oczu mężczyzny.
Bała się go.
Można było to wyczytać z drżenia jej ramion, z niskiego dygu, jaki złożyła
przed ojcem.
Bała się go.
Claire od zawsze wiedziała, że Lexie należy do ortodoksyjnej, arystokratycznej
rodziny starego rodu Gilbertów, ale przecież i ona do takiej należała. Ileż to
się nasłuchała o rodzinnych tradycjach i przekonaniach rodziny Angelline. Ale,
czy kiedykolwiek rodzice traktowali ją oschle? Czy bała się ich? Nie. Nigdy.
Zawsze miała nawet wrażenie, że gdyby mogli, nagle trzymaliby ją za rękę.
- Witaj, papo -
szepnęła Lex, przejętym głosem. Teraz wydawała się być małą, bezbronną
dziewczynką, a nie przebojową, pewną siebie i wyniosłą, jaką była w szkole.
- Lexie - Skinął
jej głową z miną pełną zniecierpliwienia. Claire podeszła do nich dokładnie w
momencie, kiedy groźne oczy pana Gilberta zwróciły się w jej kierunku. Przez
chwilę patrzył na nią badawczo chłodnym wzrokiem, ale zaraz jego mina
złagodniała, a na jego wąskich ustach pojawiło się coś na podobieństwo
uśmiechu. - Ty musisz być Claire Angelline, prawda? - Oczy zapłonęły mu teraz chorobliwym
blaskiem. Lexie rzuciła jej jedynie zdziwione spojrzenie. Przytaknęła, trawiąc
nadal jego obecność w Hogsmeade.
- A pan, jak
zgaduję, jest tatą Lexie - bąknęła, siląc się na neutralny ton. Mężczyzna
rozjaśnił się.
- Rozumiem, że
moja córka nie wspomniała ci o mojej obecności tutaj? - spytał, przeszywając ją
wzrokiem. Miała wrażenie, że jest dla niego czymś w rodzaju ciekawego zjawiska.
Wszystko to po kolei sprawiło, że zaczęła bardzo żałować przyjścia tutaj. Co
też ją napadło?
Pokręciła
przecząco głową. Pan Gilbert rzucił krótkie, porozumiewawcze spojrzenie z
Lexie.
- To bardzo
dobrze, inaczej nie byłoby niespodzianki, czy tak? - Zachichotał. - Mogę
prosić? - Wyciągnął obie dłonie w kierunku Claire i Lexie. Gilbert od razu
chwyciła dłoń ojca z radością. - Claire? - Skinął na nią zachęcająco.
- Och, daj
spokój - Lexie wywróciła oczyma, chwyciła ją za przedramię i przyciągnęła do
ojca.
- Wybacz,
Claire - Ujął jej przegub, wyraźnie starając się być delikatnym. Była zbyt
zaskoczona i skonfundowana, by cokolwiek zrobić. Nie potrafiła nawet nic z
siebie wydusić! Wszystko to działo się zbyt szybko, by zareagować. Prawda była
taka, że nawet nie poczuła, kiedy Lexie ją przyciągnęła. Świat zaczął wirować,
nie mogła złapać powietrza! Zrobiło się jej okropnie niedobrze. Ktoś (była
pewna, że pan Gilbert) ściskał ją coraz mocniej za nadgarstek. Zaczynała już
się dusić...
Poczuła stały
grunt pod nogami, ale nie potrafiła utrzymać równowagi. Nie mogła zdobyć się
także na otworzenie oczu. Czyjeś ręce przytrzymały ją mocno. Była wdzięczna
panu Gilbertowi. Ale dopiero po chwili zorientowała się, że trzymano ją z tyłu,
a ojciec Lexie nie puszcza jej przegubu. Postawiono ją z powrotem na nogi.
Nadal ją mdliło. Odkręciła się, chcąc poznać osobę, której winna była
podziękowania.
- Tata?! -
zawołała, błyskawicznie dochodząc do siebie. Pan Angelline uśmiechnął się do
niej blado. Schudł i wyglądał na schorowanego.
- Już możesz ją
puścić, Edgarze - mruknął chłodno, zwracając się do ojca Lexie. Blondynka
wieszała się kurczowo jego ramienia.
- Tak,
oczywiście - zrehabilitował się Gilbert, puszczając nadgarstek Claire.
Dziewczyna przylgnęła ojca, szukając jakiejś odpowiedzi. - On już jest? -
szepnął następnie, zerkając wymownie za plecy pana Angelline.
- Tak, od
niedawna.
- Błagam cię,
powiedz, że nie czekał długo.
- Przybył nie
dłużej, jak pięć minut temu.
Mężczyźni
skinęli sobie głowami i prowadząc córki, ruszyli ku stojącemu na skarpie, zacienionemu
domowi. Wiał zimny, wilgotny wiatr. Miała wrażenie, że smakował solą.
Morze było niespokojne
tego dnia. Wzburzone fale uderzały rytmicznie o wysoki klif jak i o piaszczystą
plażę tuż opodal. Więc była na wybrzeżu.
Dom zdawał się
idealnie wpasowywać w to otoczenie. Był ponury, otoczony ciemną, wysoką bramą o
cienkich prętach. Zdawał się być tajemniczy, mroczny... a szum morza tylko
potęgował to wrażenie. Nie miała pojęcia, co myśleć, szczególnie, że nie
potrafiła sprzeciwić się ojcu. Wcale nie
chciała tam wchodzić. Sam dom wydawał jej się czymś, co wręcz kipi złem, a było
to przecież absurdalne. Ojciec trzymał ją sztywno za ramię. Kiedy przeszła
przez żelazną bramę, była pewna, że nie ma już odwrotu. Szli wąską, krętą
ścieżką, a czas zamiast dłużyć jej się, biegł jak szalony. Ani się obejrzała, a
już stali przed mosiężnymi, wielkimi drzwiami wejściowymi. Pan Angelline
zastukał w nie kołatką w kształcie węża, nie puszczając ramienia Claire.
- Dzisiaj są
twoje urodziny - zauważył z roztargnieniem, próbując się przy tym jakoś
uśmiechnąć. Skinęła głową. - Wszystkiego najlepszego, córeczko - szepnął
grobowym tonem. Przełknęła głośno ślinę. Zdążyła jeszcze rzucić spojrzenie na
chowającą się za plecami ojca Lexi, nim otworzyły się drzwi. Krępy mężczyzna w
brudnej, starej szacie czarodzieja koloru spranej śliwki, wyszczerzył swoje
żółte zęby w uśmiechu, rzucając rozbieganym spojrzeniem po przybyłych. Wpuścił
ich do środka gestem ręki, kłaniając im się w pas. To zaniepokoiło ją jeszcze
bardziej. Nie podobali jej się ludzie pokroju tego brudnego człowieka
otwierającego im drzwi. Sam jego uśmiech kojarzył mu się z bezwzględnym
gwałcicielem i zbrodniarzem.
Szli ciemnymi
korytarzami, nie napotykając na swojej drodze żywej duszy. Obrazy na ścianach
mimo swoich magicznych ruchów, wydawały się być ponure... martwe. Ściany były
szare, a dywany wypłowiałe, pełne dziur po gryzoniach i molach. Pochodnie
dawały zimny blask i sprawiały, że człowiek zaczynał mieć ciarki. Po chwili dotarli
do wysokich drzwi, kończących jeden z korytarzy. Jej ojciec pchnął je,
wpuszczając przodem Lexie i pana Gilberta. Oni sami weszli tuż za nimi.
Pomieszczenie wydawało się być dość przytulne, a przede wszystkim było w nim
ciepło. Ogień palący się w kominku był wesoły i przyjemnie oświetlał cały
pokój. Sam w sobie był on dość spory, wielkości niejednej klasy w Hogwarcie. Znajdowały
się w nim ciemne, eleganckie meble i wygodne, wysokie fotele i kanapy. Wszystko
to było jednak pozsuwane na boki, bo na środku mieścił się pokaźny, prostokątny
stół. Wokół niego, na eleganckich, ciemnych krzesłach siedziało kilka osób, a u
jego szczytu, w wysokim fotelu zasiadał wysoki Mężczyzna. Pan Gilbert,
zbliżając się do stołu, złożył szeroki ukłon ku Mężczyźnie.
- Witaj, Panie
- Edgarze! W
końcu się ciebie doczekaliśmy - Jej uszu dobiegł zimny, wysoki głos,
prawdopodobnie należący do Mężczyzny u szczytu stołu.
- Wybacz,
Panie, za to opóźnienie. Niestety dopiero teraz moja córka mogła wyjść ze
szkoły. Poznaj, proszę Lexie, mój Panie - Pchnął lekko córkę przed siebie, cały
czas trzymając ją za ramiona. Dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie, chociaż
widać było na jej twarzy strach i niezrozumienie, po czym dygnęła.
- Lexie
Gilbert. Wyrosłaś na piękną młodą kobietę, winszuję rodzicom. Cieszę się, że
pomogłaś Czarnemu Panu, możesz być pewna, że tego nie pożałujesz. Zajmijcie,
proszę miejsca przy stole - Wskazał na dwa wolne krzesła koło już siedzącej
tam, matki Lexie. Kobieta wyciągnęła tęsknie rękę do dziecka. Posadziła Lexie
między sobą, a swoim mężem i chwyciła mocno za dłoń. Widać było po minie
dziewczyny, że ją to uszczęśliwiło i uspokoiło. Siedzieli tuż przy końcu stołu.
Wtedy też i oni podeszli bliżej. A wtedy oczom Claire ukazała się twarz owego
Mężczyzny. Nie miała żadnych wątpliwości, kim on jest. Ale nie czuła z tego
powodu żadnego strachu, a jedynie obrzydzenie i niechęć. Był całkiem przystojnym
mężczyzną, z kruczoczarnymi włosami i chłodnymi oczami. Wąskie wargi wykrzywił
w grymasie, który zapewne miał być uśmiechem. Mimowolnie zerknęła na swoje
ciemne włosy i zacisnęła wąskie usta. Serce podskoczyło jej do gardła, bo czuła
się do niego w pewnym stopniu podobna. Po tej pory całkiem lubiła swoje włosy,
a teraz miała ochotę je ściąć. A przecież miały tylko ten sam odcień, nic
więcej. Nie potrafiła wytłumaczyć tego uczucia.
- Proszę,
proszę. A więc to jest Claire - Nie spodobał jej się sposób, w jaki
wypowiedział jej imię. - Jestem...
- Wiem, kim
jesteś - wypaliła, nim zdążyła się ugryźć w język. Ojciec szarpnął ją.
- Panie, wybacz
jej. Jest młoda i... - Voldemort uciszył go gestem dłoni.
- Mam jej
wybaczyć to, że mnie zna? - prychnął pogardliwie. - To właśnie z tego jestem
dumny. Moja sława dociera do naszej młodzieży i powinniśmy razem cieszyć się z
tego, Danielu.
- Tak, mój
Panie.
Minęła chwila
ciszy, kiedy Voldemort badał wzrokiem każdy centymetr jej ciała. Czuła się
przez to dziwnie, bo i kto czułby się dobrze pod wzrokiem, który bada cię, jak
najlepszy mikroskop.
- Zapewne już
wiesz, że chciałem cię poznać. Domyślasz się, dlaczego?
- Nie.
- Jesteś
niesamowicie wyjątkową, młodą osóbką, Claire... Angelline - Być może jej się
zdawało, ale miał problem z wymówieniem w stosunku do niej nazwiska Angelline.
Pewnie to sobie wyobraziła. Zdążyła odnaleźć wzrokiem swoją matkę. Siedziała
dwa krzesełka od samego Voldemorta. Dodatkowo krzesełka te były puste. Już,
jako jedyne przy całym stole. Przeczuwała najgorsze. - I bardzo dla mnie
istotną - dodał. Zamrugała kilkakrotnie granatowymi oczyma. Była kimś ważnym
dla Voldemorta? Przecież nie była nikim więcej, jak pyskatą szesnastolatką z
dobrym nazwiskiem.
- Nie rozumiem
- przyznała bez ogródek. Voldemort uśmiechnął sie, a w zasadzie to wygiął usta
w uśmiechu mocniej niż uprzednio.
- Nie dziwi
mnie to. Jednak mam nadzieję, na naszą owocną współpracę.
Czy on właśnie
proponował jej zostanie Śmierciożercą? I to w tak młodym wieku?!
- Miałabym
zostać twoim sługą? - sarknęła, zanim zdążyła zmienić ton swojego głosu.
Zamknęła oczy, a po raz pierwszy, w jej sercu pojawił się strach o swoje życie,
bądź życie jej bliskich. Cofnęła się o krok, pod wpływem morderczego
spojrzenia.
- Wyjdźcie -
Mimo tego, że powiedział to szeptem, jego głos rozległ się sykiem po całej
sali. Zgromadzeni w niej ludzie, zaczęli pośpiesznie opuszczać swoje miejsca.
Nikt nie miał zamiaru zadawać zbędnych pytań, ani też nikomu nie trzeba było
tego powtarzać dwa razy. Gilbertowie także wyszli, ciągnąc za sobą Lexie.
Blondynka rzuciła jej wylęknione, przepraszające spojrzenie. Nie miała pojęcia,
że Claire tak skończy i nie chciała tego dla niej. A nawet jeśli, to nie mogła
odmówić. Jej ojciec i matka także chcieli wychodzić i najlepiej zabrać ze sobą
Claire, ale nie było to możliwe.
- Ona zostaje, Anabelle.
Jej matka
spojrzała na nią ze strachem i ze łzami w oczach. Ojciec wyprowadził ją,
obejmując ramieniem. Po chwili zostali sami.
- Jesteś
świadoma, do kogo się zwracasz? - Mruknął, lustrując ją zimnym wzrokiem.
- Tak.
Doskonale wiem, kim jesteś.
- Nie boisz się
do mnie mówić z takim lekceważeniem?
- To nie jest
lekceważenie. To się nazywa bunt.
- Czy mam, więc
rozumieć, że nie staniesz po mojej stronie? Dom Slytherinu niczego cię nie
nauczył?
- Och, nauczył
mnie całkiem sporo. Na przykład tego, że według niektórych mimo czystej krwi,
jestem niczym, bo nie podniecam się zabijaniem mugolaków. Że selekcja nie jest
sprawiedliwa i każdy ma prawo być czarodziejem.
- Claire, chyba
nie sądzisz, że ja ci daję jakiś wybór? Dołącz do mnie, albo odejdź. Niestety,
muszę cię zawieźć, ale to tak nie działa. Albo do mnie dołączyć, albo zginiesz.
To jedyne opcje, jakie posiadasz.
Claire
wyprostowała się dumnie. Nie potrafiła powiedzieć skąd taki przypływ pewności
siebie i dumny u niej. Nawet się nie bała. Z mocą patrzyła wprost w zimne oczy
przeciwnika, mierząc go spojrzeniem. Siedział wygodnie na swoim miejscu,
gładząc poręcz fotelu. Dopiero po chwili zauważyła, że to wcale nie była
poręcz, a wielki, gruby wąż. Nie przepadała za wężami, prawdę mówiąc.
- Wolę zginąć,
niż ci służyć - warknęła. Voldemort z satysfakcją zauważył jej spojrzenie na
węża.
- Nagini, przetłumacz naszej znajomej, co
znaczy słowo "śmierć", bo obawiam się, że się nie zrozumieliśmy - Z
jego ust dobył się bardziej syk niż zwyczajny głos, ale zrozumiała doskonale,
co mówił. W gruncie rzeczy, to nawet nie zauważyła większej różnicy.
Gad wydał z
siebie dźwięk przypominający szelest kartki i ruszył po drewnianym stole,
wprost ku niej. Cofnęła się mimowolnie o dwa kroki w tył. Wąż zawisł na
krawędzi stołu, wyginając się ku niej i sycząc wściekle.
- Zostaw mnie! - Głos wydał jej się
chrapliwy, zbyt szorstki, jak na jej własny, a przecież wydobywał się z jej
gardła. Nagini zdawała się uspokoić nagle i cofnąć. Spotulniała, jak skarcony
pies, a przecież jej pan wydał dla niej rozkaz.
- Znasz mowę
węży - Voldemort zdawał się być z czegoś wyraźnie zadowolony, niemalże dumny.
- Co znam?
- Mowę węży,
dziecko.
- Wcale nie.
Trochę hiszpańskiego tak, ale węży... myślę, że bym się zorientowała -
sarknęła. Pewność siebie znów do niej powróciła.
- Jesteś
arogancka i brak ci samodyscypliny, a przede wszystkim, jesteś głupia,
Angelline.
- Wiele można
mi zarzucić, ale z pewnością nie głupotę.
- Znasz mowę
węży, dlatego Nagini się wycofała.
- A czy to nie
jest czasem tak, że wąż słucha tylko jednej osoby? Raczej nie jestem tą osobą.
- Głupia...
myślisz, że po naukach w tej plugawej szkole jesteś mądrzejsza niż cała reszta.
Ale wytłumaczę ci, mała smarkulo. Wąż słucha rodu, który sam sobie wybiera.
Rodu w prostej linii, dlatego słucha... - Zamilkł na chwilę, jakby uświadomił
sobie, że powiedział za dużo. Claire otworzyła na chwilę usta. Być może źle coś
zrozumiała, ale wydawało jej się, że Voldemort mówił coś o wężach słuchających
rodu w prostej linii. Tylko, że to by się nie zgadzało, bo przed chwilą
posłuchał jej samej. A wcześniej jego, Voldemorta.
- Czy ja
dobrze...
- Cicho -
mruknął chłodno, a usta zamknęły jej się. Nie ona to zrobiła. Czarował na niej.
Wstał ze swojego miejsca i zaczął powoli ku niej podchodzić. Stracił
cierpliwość, widziała to. Lęk ogarnął ją dopiero teraz. - Nie chcesz się do
mnie przyłączyć? - Było to pytanie retoryczne. - Ale w końcu zechcesz. już ja
tego dopilnuję. Skoro nie boisz się śmierci, to z pewnością boisz się o swoją
rodzinę, znajomych... Jestem pewien, że ktoś się znajdzie. Ktoś, dla kogo
zrobisz wszystko, co ci karzę. Nie zmuszę cię zaklęciem. Nie miałbym z tego
żadnej satysfakcji nad tobą.
Zauważyła, że w
jednej z dłoni trzyma swoją różdżkę. Przełknęła głośno ślinę.
Machnął nią
raz, a w końcu mogła otworzyć usta. Machnął drugi, a ona sama znalazła się na
kolanach.
- Myślisz, że
Anabelle i Daniel chcieliby cierpieć z twojego powodu, smarkulo?
Nic nie
odpowiedziała. Ale przecież nie skrzywdziłby własnych popleczników. Bo jej
rodzice wspierali go. Byli Śmierciożercami i nie potrafiła tego znieść.
- Gardzę nimi -
Niemalże wypluła te słowa. Wpatrywała się w niego z nienawiścią w granatowych
oczach.
- Bo się do
mnie przyłączyli, tak? Och, jestem pewien, że gdybym wysunął pewne
"skuteczne argumenty", to zgodziłabyś się. Chociaż w tej chwili
nimi... gardzisz, to z pewnością nie chciałabyś, by cierpieli - Kiedy nie
dostrzegł na jej twarzy żadnej oznaki zmiany, kontynuował. - Poza tym są też
inni. Masz dwie koleżanki z dormitorium, które przecież znalazły sie tylko w
nieodpowiednim miejscu, w nieodpowiednim czasie. Są niewinne, czy tak? Lexie Gilbert
i Amarisa Tyler, czy tak?
- One nie mają
z tym nic wspólnego.
- Masz rację!
Ale przez ciebie mogą mieć. A szkoda byłoby rozlewać czystą krew czarodziei. A
jeśli już mowa o czystej krwi... co słychać u braci Black?
- Nie! -
wrzasnęła, próbując wstać z klęczek i dosięgnąć swojej różdżki, ale nie mogła
się ruszyć. Wyobraziła sobie martwe ciała Blacków. Voldemort zaśmiał się
szyderczo, ponownie robiąc ruch różdżką. W jej ustach pojawił się knebel.
- A więc tu cię
boli. A więc na kim zależy bardziej? Na wiernym przyjacielu, kochającym cię od
dziecka Regulusie, czy może na... porywczym i namiętnym Syriuszem... zdrajcą
krwi?
Próbowała
mówić, ale knebel skutecznie jej to utrudniał.
- Miłość. Co
też ona robi z ludźmi - Westchnął teatralnie, bawiąc się swoją różdżką. -
Pamiętaj, że w Hogwarcie też są wierni mi słudzy i że nie zawaham się nawet
sekundy. Pewnie słyszałaś o Zaklęciach Niewybaczalnych? - Zerknął na nią kątem
oka, po czym wycelował koniec różdżki w nią. Wiedziała, co teraz nastąpi, ale
mimo to nie była na to przygotowana. - Crucio!
Ból był nie do
wytrzymania. Każda komórka jej ciała paliła żywym ogniem. Czuła, jak płonie,
jak łzy płynął po jej policzkach. Ból był wszechogarniający. Nie był w niej,
ale to ona nim była. Miała wrażenie, że kona. A przecież tylu osobom chciała
jeszcze coś powiedzieć. Chciała... pożegnać się z rodzicami... powiedzieć im,
że ich kocha. Tak dawno tego nie robiła; ostatni raz, kiedy była małą
dziewczynką. A dziewczyny z dormitorium? Ceniła je i mimo wszystko... lubiła. A
Regulus? Cały czas byli na wojennej ścieżce, a przecież to jej przyjaciel. W
jakimś stopniu... kiedy był obok, czuła się lepiej. Nie była sama. I był
jeszcze ktoś. Znała go krótko osobiście, ale... od momentu, kiedy się
spotkali... zdawał się ją uskrzydlać. Była wolna, była szczęśliwa.
Syriusz.
Ale, kiedy już
myślała, że to będzie koniec, że to już ostatnie, ciężkie bicia jej serca...
ból ustał, a ona sama upadła zemdlona.
- Jeszcze się
spotkamy Claire Angelline.
Czyli Claire ma jakieś powiązania z Voldemortem. Pierwszy raz decyduję się na przeczytać opowiadanie o dziecku, które jest spokrewnione z Czarnym Panem. Jakoś mnie to nie ciekawiło. Jednak uważam, że całkiem ciekawe ci to wyszło.
OdpowiedzUsuńCo mi się podoba, większość ludzi uważa i opisuje Voldemrta tak jak opisała go J.K.Rowling, czyli o wyglądzie węża… i zawsze zastanawiałam się jak to jest możliwe, skoro on poległ dopiero w pierwszej wojnie, a odrodził się w drugiej. Więc idąc tym tropem w pierwszej wojnie musiał wyglądać normalnie, jak człowiek. A skąd inąd słyszałam, że był dość przystojny, po ojcu. Dlatego cieszy mnie, że ty opisałaś go tak jak ja zawsze chciałam.
Co do samej Cl, zakochana w Syriuszu? Hm… lubię Syriusza, ale miło by było trzymać się w obrębie Ślizgonów, bo uważam, że Syriusz tak szybko nie polubił Ślizgonki. A co ja mówię… polubił? Chociażby nie traktowałby jej jak innych Ślizgonów. Taki miał już stosunek do mieszkańców domu węża. Ale miło się czyta o tej dwójce, więc będę im kibicować. Co sił.
Do Voldemorta nie pasuje mi trochę: „smarkulo”, raczej zwracał by się do niej po imieniu, nawet tracąc panowanie. Ale smarkulo? Nie, raczej wątpię… Ale i tak oddałaś stosunek Voldemorta do innych w sposób bardzo namacalny i powiem szczerze, że nie chciałabym się spotkać z nim sam na sam. Nawet tortury nie wyszły nieosiągalnie, tylko w granicy smaku. Dziwi mnie tylko, że dziewczyny mogły od tak wyjść z zamku i niezauważenie wydostać się z wioski. A o samym spotkaniu i dołączeniu do Voldemorta w tak młodym wieku… myślę, że on czekałby na zakończenie szkoły przez dziewczyny. Ale szanuję taki pomysł. Ładnie wyszedł
Jestem ciekawa dalszego przebiegu, więc pisz często, powiadamiaj! [niespisana-historia.blogspot.com]
Czuję się zaszczycona, że jestem pierwsza, której opowiadanie o dziecku Voldemorta postanowiłaś przeczytać. Tak, oczywiście dla mnie Voldek zawsze był "człowieczy", oczywiście przed Harrym. A skoro człowieczym, to i niesamowicie przystojnym, przez wzgląd na ojca.
UsuńA jeśli chodzi o związek Claire i Syriego, to ona myślę dla niego była początkowo po prostu dziewczyną, którą chciał zdobyć, by zrobić na złość młodszemu bratu. Zauważył jaka jest i jaki on musi być, by się jej przypodobać, ale Claire ma w sobie (przynajmniej dla mnie) coś magnetycznego i to dlatego Syriusz szybko się do niej przekonał. Poza tym jest bardzo ładna po dzidku i ojcu ;].
Wiesz, Czarny Pan to dziwne stworzenie, a kiedy spotyka swoją jedyną córkę poraz pierwszy i widzi jaka jest, szczególnie, że nie chce mieć z nim nic wspólnego, to zachowuje się jak taki... ojciec. Lex i Claire wyszły, bo ojciec panny Gilbert poprosił dyrektora o przepustkę. Przypuszczam, że coś takiego było możliwe, niestety pani Rowling nie miała czasu w książce opisywać takich szczególików. Tak młodo, bo wiesz im człowiek młodszy tym głupszy i łatwiej go omamić, szczególnie, że jest to chwila, w której tak na prawdę Voldi dochodzi do władzy, zyskuje wielu popleczników, czuje potęgę, nie chce już posady w Hogwarcie, wraca z zagranicy... staje się potęgą i chce to wykorzystać na córce.