wtorek, 5 czerwca 2012

008. Schowek na miotły



Siedziała w Pokoju Wspólnym z podkulonymi pod siebie nogami. Nie potrafiła się do niczego zmusić. Przeczesała jasnymi dłońmi długie włosy. Zielony, stary fotel wydawał jej się być jeszcze bardziej przytulny niż kiedykolwiek indziej. Oparła głowę o jego poręcz, patrząc „nigdzie”. Objęła się ramionami, przymknęła oczy, powoli odpływając w krainę snów.
- Claire! Claire! Angelline! – wrzeszczał ktoś, przebiegając ku niej przez Pokój. Podniosła się błyskawicznie, rozglądając dookoła. Fale jej włosów, zakołysały się koło szczupłej twarzy. W głowie jej się zakręciło, więc oparła się o poręcz swojego fotela; najwyraźniej zareagowała zbyt szybko.
- Tutaj - Uniosła rękę, jakby zgłaszała się do odpowiedzi, zanim zobaczyła kto jej szuka. Tej osoby spodziewała się chyba najmniej. Szczególnie w Pokoju Wspólnym Ślizgonów. Mógł dostać za to całkiem spory szlaban, ale najwyraźniej się tym nie przejmował (Profesor Slughorn - opiekun domu Slytherina - lubił przestrzegać tego typu reguł, oczywiście oprócz imprez. Wtedy wolał udawać, że o niczym nie wie. Proste i wygodne). Claire poczuła, że blednie, ale dzielnie starała się nie dać nic po sobie poznać. Chłopak odnalazł ją wzrokiem i uśmiechnął się bezczelnie. Nie szykował jej nic dobrego.
- Witaj, Angelline - zamruczał, nachylając się ku niej. Cofnęła twarz, tym samym tyłem głowy opierając się o fotel.
- Mogę wiedzieć, co ty tu robisz? - spytała, mrugając zawzięcie oczyma.
- Aktualnie stoję.
- Poproszę o więcej szczegółów.
- Szukam cię. Chyba musimy porozmawiać, co? - Wydał jej się być wyjątkowo poważny. Nie spodziewała się tego, ale też nie widziała sensu w ich rozmowie. Zauważyła w jego dłoni kawałek jakiejś tkaniny, ale zanim zdążyła jej się przyjrzeć, chłopak szybko wepchnął ją do torby na ramieniu, błyskawicznie nadrabiając miną.
- Nie mamy o czym rozmawiać. Poza tym ostatnim razem chciałeś żebym, czekaj, jak to było...? - Udała zamyślenie. - A tak! Nie wtrącała się.
- To było wcześniej - burknął, rozglądając się dookoła ostrożnie. Wyglądał tak, jakby spodziewał się ataku. Rozumiała, dlaczego. W końcu był w nieswoim domu, ba! Był Gryfonem, który wszedł do jaskini wroga. Wyobraziła sobie na jego przystojnej twarzy ślady bójki i wcale jej się to nie spodobało. Westchnęła widząc już pierwsze zaciekawione spojrzenia. Niemal słyszała szybkie bicie serca Syriusza. Jej także przyspieszyło. Był odważny, ale nie głupi. Z pewnością wiedział, że nie ma szans sam jeden na pół domu Slytherina.
- Chodź - mruknęła, chwytając go za dłoń. Wiedziała, że pójdzie bez szemrania. Schylił głowę, mając nadzieję przejść niezauważonym.
Claire przemykała zgrabnie między ludźmi, stolikami i pufami, dopóki ktoś nie zastąpił jej drogi. Zatrzymała się, ściskając mocniej dłoń chłopaka. Przed sobą zauważyła postać Nathaniela Archibalda. Czuła, że zbladła. Za nim stało jeszcze dwóch innych chłopaków z jego rocznika: Robert Avery i George Mulciber. Przełknęła ślinę, modląc się, by Nate zapytał ją tylko o Lexie. Oczywiście było to mało prawdopodobne, skoro tuż za jej plecami stał Syriusz Black - zdrajca krwi. Nathaniel wydawał się być niezadowolony z całej tej sytuacji, w przeciwieństwie do jego kumpli. Ale nie miał zamiaru im popuścić.
- Proszę, proszę. Czyżby Syriusz Black pojawił się w domu Slytherina? Największy kumpel szlam? - Ironiczny ton głosu pasował idealnie do jego miny. Nie patrzył na Claire, jakby chciał jej specjalnie nie zauważać.
- Daj spokój, Archibald. Właśnie wychodzimy - powiedziała spokojnie, mając złudne nadzieje na życzenia miłej drogi.
- A tak. Bo co? Jesteś mocny, bo masz za sobą znajomków? Myślisz, że przez to stajesz się dla mnie jakimś... większym zagrożeniem? - odgryzł się Syriusz, najwyraźniej zupełnie nie pojmując powagi sytuacji. Nathaniel rozejrzał się po Pokoju Wspólnym Ślizgonów.
- Tak, Black, może cię to zdziwi, ale tak.
Syriusz parsknął śmiechem.
- W takim razie gratuluję odwagi. Widać jesteś jeszcze większym tchórzem niż mówił James.
Nathaniel zmrużył wściekle oczy, szepcząc pod nosem kilka paskudnych przekleństw. Avery naprężył się, pokazując groźnie zęby. George Mulciber najwyraźniej coś sobie kalkulował, bo wbił jedynie w nich badawcze spojrzenie.
- Nie pozwalaj sobie - warkną Archibald. Syriusz wyszczerzył zęby.
- A co? Boisz się wyjść na durnia przed kolegami? Za późno.
- Syriuszu, uspokój się - szepnęła Claire, błagając niebiosa o litość. Pociągnęła go za rękę ku wyjściu.
- Właśnie, Syriuszu, lepiej bądź grzeczny i się uspokój - podchwycił szybko Nate. Claire zmierzyła go chłodnym spojrzeniem.
- Nie umiesz wymyślić czegoś własnego, tylko powtarzasz po kimś? Nie ma to... - Angelline westchnęła zdenerwowana, ciągnąc go już z całej siły ku wyjściu z Pokoju Wspólnego. Syriusz, zaskoczony siłą, jaką w to włożyła, wyszedł więc za nią, krzycząc jeszcze koniec zdania na odchodnym:
-... jak kreatywność!
Claire wyciągnęła go na siłą z lochów, nie odzywając się ani słówkiem, dopóki nie znaleźli się w jakimś ustronnym miejscu, jakim dla niej najwyraźniej był schowek na miotły.
Kurz, zapach stęchlizny i szczury były tylko kroplą w morzu. Od razu pożałowała, że tu weszła. Ale przecież musiała gdzieś znaleźć takie miejsce, by ktoś nagle tam nie zajrzał i ich nie nakrył, nawrzeszczał, czy wlepił szlaban.
- Czy to jakaś propozycja? Ten schowek? - zamruczał, kiedy zamknęła za nimi drzwi. Zaświeciła światło i posłała mu chłodne spojrzenie. Postanowiła go zignorować.
- Co to miało, do cholery, być?! Chcesz zginąć? - krzyknęła wskazując na drzwiczki schowka. Już dawno nie była tak wściekła. Co innego impreza, a co innego wtargnięcie na teren wroga w ciągu dnia powszedniego.
- Nie przesadzajmy. Nic mi nie jest.
- Nic ci nie jest, tak? Ale mogło być! Na głowę upadłeś?
Syriusz wyszczerzył zęby.
- Aż tak się przejmujesz?
- Daj spokój, Black - warknęła, chcąc wydać mu się w ten sposób zdenerwowaną bardziej, niż była w rzeczywistości. Zdecydowanie wolała, żeby i on się wkurzył, niż jak miałby ją obłapiać. Wtedy przynajmniej mogłaby krzyczeć bez wyrzutów sumienia. Poza tym, po ostatnich wydarzeniach, w których on brał udział, stała się wrogiem publicznym numer jeden. Na samą myśl o tym poczuła ciężar spadający jej na serce. Wzięła oddech, mając nadzieję na odstresowanie się. Już wolała być tą dawną, szarą myszką. Miała wtedy swój charakter, swoich... no dobra, nie miała przyjaciół. Nikogo oprócz Regulusa. I tak było przecież dobrze. Nie interesowało jej, co myślą Lexie i Amarisa. Ale on wszystko popsuł. Nie chciała tego. Nie chciała wcale, by ją zauważono. No, może i chciała, ale nie w ten sposób.
Jednak nie potrafiła udawać, że jest aż tak zła. Tak naprawdę się martwiła. Była przerażona. Przecież Ślizgoni nie mieliby skrupułów przed zaatakowaniem jednego, samotnego Gryfona, nawet, jeśli był nim był nim Syriusz Black.
W powietrzu uniósł się zapach męskich, niesamowicie pociągających perfum. Zakręciło jej się w głowie. Uwielbiała jego perfumy. Za każdym razem działały na nią tak samo. Policzyła do dziesięciu, by się uspokoić.
Tymczasem z ust Syriusza nie znikał uśmiech; ten huncwocki, niesamowity uśmiech, zapierający dech w piersiach każdej dziewczynie w Hogwarcie (jeśli nie na świecie), bez wyjątków, a więc nawet jej. Mogła się mniej więcej spodziewać, co zaraz nastąpi. Podszedł do niej i stanął tuż przed nią, na tyle blisko, by wystarczyło odchylić dłoń w kierunku tego drugiego, by go dotknąć. Przyłożył swoją dłoń do jej twarzy, delikatnie głaszcząc po policzku. Claire zmarszczyła czoło i ze zdecydowaniem odsunęła od siebie jego rękę. Zaskoczyła go tym. Nigdy nikt (nawet ona) mu nie odmówił.
Miała w sobie zbyt wiele negatywnych emocji. Syriusz zamrugał kilkakrotnie stalowymi oczami, a na jego twarzy odmalowało się zdumienie, szybko przechodzące w irytację. Tak naprawdę, to teraz miała to gdzieś. Syriusz szybko zmienił nastawienie do jej gestu, najwyraźniej jakoś to sobie tłumacząc.
- Claire, kotku, rozumiem, że się o mnie martwiłaś, ale przecież nic mi nie zrobili - zamruczał, próbując ponownie pogłaskać ją po policzku. Odskoczyła od niego, jak dzikie zwierze. Syriusz zmarszczył czoło, tym razem kompletnie nie mając koncepcji.
- Nie o to chodzi - odpowiedziała, coraz bardziej czując, że ta "rozmowa" ją tylko denerwuje.
- A o co? - bąknął, zbity z tropu. Claire parsknęła śmiechem.
- To tak chcesz rozmawiać? - odpowiedziała pytaniem na pytanie. Spojrzała na niego z wyrzutem. Nie chciała przecież być kolejną zabawką Syriusza Blacka, do czasu, kiedy ten nie znajdzie sobie nowej. Chyba powoli docierało do niej, co Regulus miał na myśli przez te wszystkie rozmowy o jego bracie i jego podbojach. Ale Syriusz zupełnie nie wiedział, o co jej chodzi.
- Claire, dobrze się czujesz? Niby jak rozmawiać?
- Oczywiście, że się dobrze czuję. Chodzi o to, że za każdym razem, kiedy się spotykamy ty chcesz czegoś zupełnie innego niż rozmowa. Poza tym zazwyczaj się nawet do mnie nie odzywasz na korytarzach, jakbyś się bał, że w jakiś sposób popsuję ci cudowną opinię. To się robi chore. I nie mam zamiaru dać się w ten sposób wykorzystywać.
Syriusz zacisnął usta w wąską linię. Nie chciał na nią patrzeć, bo w pewnym sensie mówiła prawdę. Niby, po co była mu peleryna niewidka Rogacza dzisiaj? Albo ostatnim razem na korytarzu? No i ta słodka blondynka...
- Claire, to nie tak - mruknął, niezbyt przekonująco. Angelline prychnęła, czując się dużo gorzej niż wcześniej.
- Wiesz, co, Black? - zaczęła, chcąc jakoś powstrzymać drganie głosu. - Mam świetny pomysł. Zrobimy tak: ty dasz mi spokój, a ja nie będę ci psuła przez to opinii! Genialne, co?
- Claire, ale ja wcale...
- Zapomnij.
Wyminęła go i wyszła przez drzwiczki schowka. Zaczęła najpierw iść przed siebie, później biegła. Nie wiedziała już gdzie jest. Było już ciemno, a na kamiennych korytarzach pozapalały się pochodnie. Nie miała pojęcia gdzie jest. Z drugiej strony, gdyby od razu wróciła do dormitorium, to albo Lexie zostałaby po raz kolejny "tlenioną dziwką" a Amarisa zapewne pomiotem. Tak, perspektywa bezsensownego włóczenia się po zamku z tej strony wydawała się być lepszym rozwiązaniem. Niemal z dziecięcą radością klasnęła w dłonie, kiedy zobaczyła znajomy korytarz i klasę zaklęć. Obiecała sobie nigdy więcej nie włóczyć się tam, gdzie nie ma pojęcia, co znajdzie. Bądź, co bądź w świecie magii było to zdecydowanie bezpieczniejsze.
Usłyszała, jak ktoś ją woła, więc odwróciła się machinalnie i zaczęła rozglądać po korytarzu. Chyba tej osoby spodziewała się akurat najmniej. I najmniej chciała ją widzieć. Lexie z przesłodkim (chociaż aż się prosi napisać "przesłodzonym") uśmiechem biegła w podskokach w jej kierunku.
- Cześć, Claire, masz chwilę?



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Rozdziały