wtorek, 5 czerwca 2012

003. Zobowiązania



- Angelline! Trzeba było się wyspać w nocy, zamiast przychodzić na moje lekcje i urządzać sobie tutaj drzemki! Twoja ignorancja wobec przedmiotu i mnie zaczyna przekraczać wszelkie granice, nie mam zamiaru dłużej tego znosić! Odejmuję 5 punktów Slytherinowi!
Wrzask profesor Sprout odbił się echem po szklarni i skutecznie ją obudził. Cichy pomruk niezadowolenia jej rówieśników ze Slytherinu, sprawił tylko, że wywróciła oczami.
- Wszystko mi jedno - mruknęła obojętnie, zbierając swoje rzeczy do torby. - Zabieram się stąd.
- Słucham? Angelline! Nie pozwolę sobie na takie zachowanie, jeśli stąd wyjdziesz, możesz być pewna, że twój dom…
- Jak mam być szczera, to, to olewam - Założyła torbę na ramie, poprawiła włosy i bez krępacji ruszyła ku wyjściu. Kilka osób wytrzeszczyło oczy. Jej wyskoki, najwyraźniej nadal robiły na niektórych wrażenie. Z uniesionym kącikiem ust, wyszła ze szklarni na zewnątrz, rozkoszując się świeżym powietrzem. Zaczepiła palce o kieszenie szaty szkolnej i rozejrzała się dookoła. Jej ciemne loki zakołysały się na wietrze. Ruszyła w kierunku zamku, zostawiając za sobą szklarnie. Nigdy nie lubiła żadnych roślinek, czy zwierzątek, jej małe, nieczułe serduszko nie miało potrzeby ich oglądania.
- Zwiałaś z lekcji, Angelline? Ładnie, moja szkoła - Zatrzymała się machinalnie i zaczęła szukać źródła głosu. Zmarszczyła gniewnie brwi, dostrzegając znajomą sylwetkę. Chłopak opierał się nonszalancko o jedno z drzew, rosnących na błoniach. Prychnęła pod nosem, kontynuując swój marsz. Nie chciało jej się z nim gadać, sprzeczać i dawać mu satysfakcji z wyprowadzenia jej z równowagi.
- Daj spokój, oboje doskonale wiemy, że wcale nie jesteś na mnie aż tak zła, jak pokazujesz - Dogonił ją szybko, zrównując swój krok z jej. Poczuła mocny zapach jego perfum, uniosła jeden kącik ust do góry. Oczywiście. Gdyby mógł kąpałby się w nich, o ile już tego nie robił.
- Pochlebiasz sobie - skomentowała chłodno. Nie zaszczyciła go spojrzeniem, nie miała takiego zamiaru. Zasłużył? Nie sądziła. Bądźmy szczerzy, nasłuchała się o nim już tyle, że jego zwody nie robiły na niej żadnego wrażenia. A przynajmniej miała taką nadzieję. - Jesteś strasznie pewny siebie, nie pomyślałeś, że ktoś faktycznie może za tobą nie przepadać? Że słyszy o tobie tyle ciekawych rzeczy, że…
- Daj spokój, Claire. Chyba nie wierzysz w te wszystkie plotki o mnie? Naprawdę sądzisz, że mam dziecko, że przespałem się z połową szkoły, że…
- No, może nie z połową, ale coś koło tego, czemu nie? Patrząc na ciebie nie da się w to nie wierzyć - wtrąciła, uśmiechając się sarkastycznie. Musiała przyznać, że tego typu plotki tylko ją śmieszyły.
- Och, dzięki, kotku. Aż taki ze mnie ogier? - Przeczesał włosy, uśmiechając się szelmowsko. Nie mogła nie parsknąć śmiechem.
- Dobra, może i nie wszystkie plotki 0 tobie są prawdziwe, ale zawsze jest w tym jakieś ziarenko prawdy.
- Możliwe - mruknął, pocierając brodę. - O każdym są jakieś plotki, nawet o tobie, cukiereczku.
- Daruj sobie te słodkości. Nie sądzę, żeby o mnie cokolwiek mogło krążyć.
- O, ale krąży - zapewnił ją, zerkając na nią kątem oka. Na jej jasne policzki wystąpił delikatny, różowy rumieniec.
- Serio? Co na przykład? – spytała, niby to od niechcenia.
- A na przykład to, że lubujesz się w czarnej magii.
Clair wybuchła śmiechem tak głośno, że odbił się on echem po szerokich, zielonych błoniach. Nigdy nawet nie widziała na oczy księgi z jakimikolwiek zaklęciami czarnej magii, nie chciała ich znać. Czuła czasem pewnego rodzaju siłę, ciągnącą ją do tych grubych tomów w ciemnych, skórzanych okładkach. Może, dlatego nigdy się do żadnej nie zbliżyła.
- Co cię w tym tak śmieszy? - Uroczy, dziewczęcy śmiech sprawił, że i on zaczął się uśmiechać. Claire zatrzymała się i popatrzyła na niego z rozbawieniem. - Angelline!
- Nigdy nawet nie dotknęłam takiej książki!
- Więc widzisz? Nigdy nie dotknąłem w ten sposób dziewczyny - zamruczał, stając koło niej. Przesunął wierzchem dwóch palców wzdłuż jej ręki i z powrotem. Zamrugała kilkakrotnie, patrząc za tym ruchem. Odsunęła się, zaciskając pięści.
- Co robisz? - wymamrotała nieswoim głosem. Syriusz uniósł jeden kącik ust do góry, patrząc z błyskiem w jej oczy.
- Nic - odpowiedział powoli. - Zupełnie nic - dodał, opuszczając rękę i uśmiechając się z satysfakcją.
Warknęła pod nosem, ruszając dalej w kierunku zamku. Nie spodobały jej się ciarki i palący ogień, w miejscu, w którym jego skóra jej dotknęła. Serce przyspieszyło delikatnie, ale to przecież tylko oburzenie. Nic ponad to.
- Chyba się nie obraziłaś, co? - Doskoczył do niej, próbując obrócić tamten gest w żart. - O czym pomyślałaś?
- Nie twój interes - odparła chłodno, zarzucając włosami.
- Ej, to tylko żarty.
- Oczywiście, że żarty, Black. Tylko chyba wybrałeś sobie zły obiektu drwin.
- Nie z ciebie żartuję! - zaprzeczył, zachodząc jej drogę. Zatrzymała się, dopiero teraz znów na niego patrząc. - Żartuję z tobą, a to chyba różnica, nie?
- Wszystko mi jedno.
- A mi nie.
- Odpuść, okay? - Wyminęła go, kontynuując drogę do zamku. Zerknęła w kierunku Zakazanego Lasu, szybko zmieniając kierunek.
- Hej, co robisz?
- Daj mi spokój.
- Gdzie ty idziesz?!
- Tam, gdzie ty nie pójdziesz.
- Chwila moment, chyba nie masz zamiaru iść do Lasu, co? Tam nie wolno.
- O, jakby nagle interesowało cię to, co wolno, a co nie.
- Mówię serio, Angelline.
Dogonił ją po raz kolejny i chwycił za ramię, zmuszając, by się zatrzymała. Spojrzała na niego gniewnie, ale jej gniew był niczym w porównaniu do chłodu jego spojrzenia. Nie żartował. Nie chciał, żeby tam szła, może nawet, dlatego, że się o nią martwił. Ale, po co miałby to robić? Czy Regulus nie powtarzał jej jak egoistycznym jest jego brat? Czy nie słyszała, że martwi się tylko o siebie? Ale z drugiej strony, jaki był Regulus? Czy czasem nie był równie egoistyczny? Czy nie mówił ciągle o sobie, o tym, co on uważa? W gruncie rzeczy, czy bracia czymkolwiek się różnili?
Tak. Syriusz był w tym naturalny.
- O co ci chodzi Black?
- Nie idź tam.
- Bo, co? Nie jesteś moim ojcem.
- I chwała Bogu! To byłoby dziwne, gdyby własna córka pociągała mnie w taki sposób.
- Black…
- Tylko żartuję.
Może to dziwne, ale trochę ją to uraziło. Poczuła ukłucie w okolicach serca. Żartował, że mu się podobała, mógł żartować we wszystkim.
- Jasne, że żarty - mruknęła wyrywającą ramię z jego uścisku.
- Claire, daj spokój, po co ci tam iść? - jęknął słodkim głosem Łapa.
- Nie bądź głupi, chcę tylko posiedzieć.
- Nie masz bezpieczniejszych miejsc, żeby posiedzieć? - Uniósł jeden kącik ust do góry, zastanawiając się nad jej upodobaniami. Skrzyżowała ręce.
- Najwyraźniej nie.
- Okay, ale idę z tobą - zgodził się niechętnie Syriusz.
- Nie potrzebuję niańki!
- Masz jakiś kompleks? A to ojciec, a to niańka…
- Jakby ciebie tak pilnowali, też miałbyś kompleks - prychnęła, przypominając sobie, jak traktują ją rodzice. Gdyby nazwała ich nadopiekuńczymi, byłoby to spore niedomówienie.
- Nie, mnie ten problem nie dotyczy. Wręcz przeciwnie. Gdyby mnie nie było, moi rodzice pewnie nawet, by tego nie zauważyli. Jest Regulus - Niemalże wypluł imię swojego brata. Claire nie skomentowała tego. Ruszyli w kierunku lasu ramie w ramię.
Od zawsze wiedziała, że Regulus był „ukochanym” syneczkiem, tak jak ona ukochaną córeczką. Czuła się przez to nieco mu bliższa. Różnica polegała na tym, że jemu wcale to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie. Był z tego dumny, gdyby mógł napisałby sobie na koszulce “to mnie rodzice kochają bardziej”. Claire czuła się po prostu, przede wszystkim, jak pod nadzorem. Nic specjalnego. Nadzór i koniec. Chorobliwa nadopiekuńczość i tyle. Tak, jakby na nic innego nie było miejsca. Nic, więc dziwnego, że nie miała najlepszych kontaktów z rodzicami.
- Jestem zaznajomiona z tym tematem - Skinęła głową, patrząc przed siebie.
- Nie wątpię.
Westchnęła, powoli zapominając o jego obecności. Przywołała na myśl twarze swoich współlokatorek zastanawiając się nad ostatnimi dniami. Czyżby stały się dla niej milsze? Nie, żeby kiedykolwiek odważyły się nie być, ale… Lexie jakoś nigdy wcześniej nie odzywała się do niej pierwsza, traktowała ją z góry, dość chłodno. Amarisa z zasady należała do osób powściągliwy, więc niczym jej nie wyróżniała, ale i nie uchybiała. Nie lubiła, kiedy cokolwiek było udawane, sztuczne, a u Lexie nie mogła się dopatrzeć ani krztyny szczerości. Chciała czegoś od niej? Nie posiadała nic, co mogłoby w jakikolwiek sposób pociągać pannę Gilbert.
- Claire! - Dotarł do niej oburzony głos Syriusza. Odskoczyła nieco przestraszona, łapiąc się za serce.
- Na litość Boską! - żachnęła się, karcąc go spojrzeniem. - Co?
- Mówię do ciebie i mówię, a ty nic. Jak grochem o ścianę, Angelline, to dość niepokojące. Odpływać, tak w biały dzień, z niczego.
- Nie kazałam ci iść za mną, a już na pewno nie obiecywałam mojej uwagi. A skoro już idziesz, mógłbyś być cicho. Chciałam pomyśleć.
- Nie wiedziałem, że jest to dla ciebie na tyle skomplikowane, że potrzebujesz do tego ciszy – Zachichotał. - AUU! - Claire uśmiechnęła się z satysfakcją, ździelając go po głowie z otwartej dłoni. Syriusz zaklął pod nosem, rozcierając bolące miejsce.
- Wybacz, nie wiem jak to się stało - sarknęła Claire.
- Oczywiście - burknął. - Ręka sama ci się odwinęła.
- Dokładnie tak.
Weszła między pierwsze drzewa lasu. Pierwsze, co poczuła, to nieco chłodniejsze powietrze, zaprawione zapachem mokrego mchu. Zrobiło się ciemniej, po ziemi przemykała zimna, biała i puszysta mgiełka, przywodząca na myśl chmury sunące po niebie. Drzewa wydawały się być zbyt wysokie, jak na początek lasu. Zaczęła iść, jak na autopilocie, ku swojemu ulubionemu miejscu. Syriusz uniósł jedną brew sceptycznie rozglądając się dookoła.
- Dziwne miejsce, jak dla ciebie - skomentował, bez szczególnych emocji.
- Niby, czemu? Miejsce, jak każde inne - Wzruszyła ramionami, czując jak zimne powietrze orzeźwia ją i rozwiewa chmurne, zaprzątające głowę myśli. - Jedni siedzą w bibliotece, inni w Pokojach Wspólnych, jeszcze inni na błoniach… a ja tu - wyjaśniła oschle, ucinając rozmowę. Syriusz zdobył się tylko na jeszcze jedno sceptyczne spojrzenie. Faktycznie była inna, jakże odmienna od reszty znanych mu osób. Nie wiedział, czy było to na plus, czy też wręcz przeciwnie.
Drzewa przerzedziły się, a powietrze stało się, jakby bardziej duszne. Odgarnęła z czoła ciemne włosy i bez skrupułów odchyliła zawadzającą jej drogę gałąź. Poznała to miejsce od razu. Zielona trawa, w której gdzieniegdzie rosły dorodne białe i fioletowe kwiaty, prawdopodobnie jakiegoś chwastu, rosłe drzewa i sporo wolnej przestrzeni. Przyspieszyła kroku, zbliżając się do jednego z drzew. Wyjęła z torby swoją bluzę, rozłożyła pod wybranym przez siebie drzewem i usiadła na niej, zadowolona ze swojej zapobiegliwości.
- Poświecisz bluzę? - Łapa skrzywił się lekko, siadając obok niej, na trawie.
- Jest czarna, to bez znaczenia. Skrzaty ją wypiorą. Ty poświęcasz spodnie.
- Skrzaty je wypiorą - powtórzył po niej, uśmiechając się. Uniosła kącik ust do góry. To zabawne, że będąc w takiej rodzinie i mając wiele poglądów pasujących do typowego Ślizgona, Syriusz Black trafił do Gryffindoru. Przypadek? Pomyłka Tiary? Nie, ona nigdy się nie myliła. Przecież nawet jej, Claire, przekonania nie zgadzały się w stu procentach z ideologią Slytherinu. Wpatrzyła się bezmyślnie w jego twarz, tak naprawdę wcale jej nie widząc. Zmrużyła oczy, wzdychając ciężko. Dotarł do niej głośny śmiech, przypominający szczekanie psa. Ocknęła się, uświadamiając sobie, że jej towarzysz omal nie pęknie z dumnego śmiechu, jakim się zaniósł.
- Co? - rzuciła zła, że jej się przerywa cudowną chwilę ciszy, której nie zaznałaby nigdzie indziej.
- Gapisz się na mnie - oświadczył z przekąsem chłopak, nachylając się ku niej dla lepszego efektu. Claire skrzywiła się.
- Śnisz - prychnęła wyniośle.
- Och, gapisz się i oboje to wiemy.
- I co z tego? Równie dobrze mogłabym gapić się na pień drzewa, wyszłoby na to samo.
- Ale myślisz o mnie - dodał, chichocząc. Dostrzegła w jego oczach wesołe iskry.
- Jeszcze, czego - burknęła, jakby samo to stwierdzenie bardzo ją obrażało.
- Nie kłam - Wyszczerzył zęby, domagając się usłyszenia tego z jej ust.
- Po, co ci wiedzieć, o czym myślę, Black? Nie masz innych, nieco bardziej fascynujących zajęć?
- Nie - odpowiedział po chwili udawanego zastanowienia.
- To było pytanie retoryczne…
- No, więc? - naciskał, nie zdejmując uśmiechu z twarzy.
- Nawet, jeśli myślałam o tobie…
- Aha! - wykrzyknął tryumfalnie. Dla spotęgowania efektu mógł się jeszcze sam poklepać po plecach.
- … to tylko i wyłącznie, dlatego, że zastanawia mnie, co robisz w Gryffindorze - dokończyła zdanie, kompletnie go ignorując. Syriusz spoważniał, marszcząc czoło. Westchnął, omijając ją wzrokiem. Claire czekała cierpliwie, dając mu czas na zastanowienie się nad odpowiedzią.
- Angeline, to nie jest takie proste - zaczął cicho.
- A ja nie jestem taka głupia.
- Nie twierdzę, że tak. Po prostu… no dobra, prawda jest taka, że nie lubię o tym gadać, okay?
- Okay.
- Chodzi o to, że… od początku nie czułem… przynależności do mojej rodziny, nigdy nie byłem zbyt z nią… zespolony. Nigdy też nie okazywano mi na tyle atencji, bym przyzwyczaił się do panujących w domu zasad. Regulus urodził się rok po mnie i to jego nasza matka zaczęła faworyzować - Uśmiechnął się z pogardą, wymawiając imię swojego młodszego brata. - Chyba chciałem się za to na niej zemścić- mruknął dużo ciszej, po chwili przerwy. - Robiłem wszystko na przekór jej i ojcu. Zacząłem od przyjaźni z Jamesem. Nie oponowali jakoś szczególnie, bo pochodzi z rodu czystej krwi, chodziło o dom, do którego cała jego rodzina należała. Trochę minęło zanim to odkryłem, bo w domu Blacków inne domy niż Slytherin są tematem tabu. Dlatego też robiłem inne rzeczy. Stawałem się bardziej Gryfonem niż Ślizgonem, głównie dzięki Jamesowi. Podobało mi się to, co mówili Potterowie, to co robili, to jak mnie przyjmowali. Kiedy jechałem pierwszy raz do Hogwartu byłem już pewny, że jedyny dom, do którego chcę trafić, to Gryffindor. Oczywiście nikomu nie powiedziałem, jak okropnie się bałem, że Tiara przydzieli mnie do Slytherinu, w ten sposób oddzielając od Jamesa i Potterów. W tej pierwszej podróży James poznał Lily i Snape’a - dodał, uśmiechając się na wspomnienie oburzonej, bladej twarzyczki otoczonej rudymi włosami, dumnych zielonych oczu i wpatrzonych w ten obrazek Śmiecierusa i Jamesa.
- Taa… chyba cała szkoła zna Evans dzięki Potterowi - przytaknęła przywołując na myśl obie te osoby.
- Oczywiście, że tak.
- Więc… jednak trafiłeś do Gryffindoru? - naprowadziła go na właściwy temat. Syriusz odchrząknął i skinął jej głową.
- Nic nie wywołało u mojej rodziny takiej furii, jak to. No, może prócz mojej ucieczki - potarł brodę.
- Słyszałam. Regulus mówił, że cię… wydziedziczyli?
- Coś w tym stylu - zaśmiał się sam do siebie. Nachyliła się do niego, sprawiając, że ich nosy dzieliły tylko centymetry.
- Bawi cię to?
- Nawet nie wiesz, jak bardzo. Potterowie traktują mnie jak syna. Traktują mnie lepiej niż moja własna rodzina - zakończył, chociaż miała wrażenie, że chce dodać coś jeszcze. Wiedziała, że to nie wszystko, ale nie naciskała. I tak już dużo jej powiedział, aż dziwne, że potrafił się na to zdobyć, chociaż prawie wcale jej nie znał. Ona by nie potrafiła.
- Dziwny jesteś - skomentowała, opierając brodę na kolanie.
- Nie przeczę, ale chyba na tym polega mój urok – Wyszczerzył, na powrót zęby. Wywróciła oczyma. - I to ci się we mnie podoba - dodał, przysuwając się do niej.
- Chciałbyś - Pokazała mu język. - Nic w tobie mi się nie podoba.
- Kogo próbujesz okłamać? Siebie czy mnie? - spytał zadziornie.
- Nikogo nie musze okłamywać.
- Czyżby? - zamruczał, patrząc jej w oczy. Nawet nie zwróciła uwagi, jak blisko niej się znalazł. Czuła woń jego perfum i ciepło oddechu na policzku. Uświadomiła sobie, że nie jest w stanie się odsunąć, jakby jego oczy zaczarowały ją niewidzialnymi więzami. Była zła na siebie i na niego, na to miejsce i na każde inne w promieniu kilometra. Zła na swoje, zbyt szybko bijące, serce.
- Nie sądzisz, że na zbyt wiele sobie pozwalasz, Black?
- Sądzę, że nie, skoro jeszcze nie dostałem po twarzy.
- To jest twój cel? Dostać ode mnie po twarzy? Niewiele ci brakuje, żeby go osiągnąć.
- Claire, daj spokój - Nie spodobał jej się sposób w jaki wypowiedział jej imię. Był zbyt ciepły, zbyt wrażliwy, włożył w to za dużo słodyczy i jasnych intencji, by mogła mieć jeszcze jakieś wątpliwości. Wierzchem dłoni pogładził ją po bladym policzku, obserwując jej reakcję. Otworzyła szerzej oczy, patrząc na niego z mieszaniną dezorientacji i strachu. Wstrzymała oddech, siląc się ze sobą, by odtrącić jego rękę. Nie była w stanie tego zrobić.
- Black, co ty… - zaczęła nie swoim głosem.
- Cii… - szepnął, przybliżając się do niej jeszcze bardziej. Przysunął się na tyle, by móc czuć zapach jej skóry; zaczął delikatnie sunąć nosem po jej policzku. Zmrużyła oczy, czując mrowienie. Policzki zapiekły ją, a serce waliło tak głośno, że zaczęło jej się kojarzyć z pędzącym pociągiem.
- Ładnie pachniesz, jak konwalie - Zachichotał jej do ucha, zmierzając od niego w stronę centra jej twarzy, w stronę ust. Musnął wargami po drodze kilka razy jej policzek, by później zrobić to samo z jej ustami. Claire czekała nieruchomo, oddychając nierówno. Kiedy pocałunki stały się mocniejsze, pewniejsze nie była w stanie ich nie odwzajemniać.
Syriusz przyciągnął ją do siebie, obejmując ją w talii. Claire wsunęła dłoń w jego włosy, sama przysuwając się bliżej. Powoli zaczęła odchylać się do tyłu…
- Kieł! Kieł, cholibka, ni mam zamiaru za tobą bigać po całym lesie!
Angelline zamarła, słysząc głos nadciągającego Hagrida. Zaklęła siarczyście pod nosem. Na myśl ile razy dostała od niego naganę za przesiadywanie w Zakazanym Lesie, zrobiło jej się mdło. Zerwała się na równe nogi, chowając bluzę z powrotem do torby. Syriusz poszedł za jej przykładem, nadal przyglądając jej się intensywnie. Poprawiła bluzkę, która zdążyła jej się nieco ściągnąć z biodra i ramienia. Nawet nie zauważyła, kiedy. Czuła się oszołomiona, skołowana. Łapiąc oddech, chwyciła go za rękę i pociągnęła w stronę wyjścia, potykając się o jakąś kępę trawy.
- Co jest, Claire? Co się…- zaczął, domagając się wyjaśnień, nadal zbyt zaskoczony, by myśleć racjonalnie.
- Hagrid - mruknęła krótko i zwięźle.
- I co z tego? - burknął zły, że ktoś mu przerywa taką chwilę.
- Mam na dzisiaj dość reprymend.
- Myślałem, że tobie nigdy dość, Cukiereczku - Uniósł jeden kącik ust do góry, wyzywająco.
- Nie jestem tobą, Black. Sprout i Regulus w jednym dniu, całkowicie mi wystarczają.
- Pokłóciłaś się z Regulusem? - W jego głosie dało się słyszeć źle skrywaną uciechę i ciekawość. Claire westchnęła, klnąc po raz kolejny.
- Nie twój interes, z kim się kłócę - odparła, nawet nie zaszczycając go spojrzeniem. Syriusz ścisnął ją mocniej za rękę, jakby bał się, że zaraz go puści.
- Wiesz, jesteś inna niż reszta dziewczyn. One zawsze domagają się atencji, pytań, uwagi… a ty wręcz przeciwnie. Stronisz od wszystkiego, co wiąże się z odpowiedzialnością za kogoś, zbytnim zainteresowaniem, czy ingerencją w twoje życie.
- Taki już mój urok - zacytowała go. - Nie prosiłam cię o podsumowanie mojej osoby - syknęła, zatrzymując się i odkręcając ku niemu. Zadarła w górę nos, by móc spojrzeć mu w oczy. - Przykro mi, że zawiodłam twoje oczekiwania, panie „wiem wszystko o dziewczynach”.
- Hej, nie powiedziałem, że to źle, tylko, że jesteś inna. Mi się podoba - Wzruszył ramionami, dla oddania swojej opinii ku temu. - Przynajmniej nie musze udawać, że coś mnie interesuje, nie?
- Tak, to faktycznie wygodne - sarknęła.
- Dla nas obojga - dodał natychmiast, pozwalając sobie na wredny uśmieszek.
- Zaskakujące, jak szybko łączysz sprawy. Kto powiedział, że się na to zgodzę?
- Już to zrobiłaś - zamruczał, nachylając się ku niej, tak, by ich oczy były na równi. Claire cofnęła się nieco, poruszona tą śmiałą opinią. Ale nie mogła zaprzeczyć, w pewnym sensie, miał rację. Dwoje ludzi, bez zobowiązań, bez pytań i podejrzeń, bez ingerencji w swoje prywatne życia; jak dla niej idealnie. Nie odpowiedziała, ściągnęła tylko usta, zapalczywie mu się przyglądając. Granatowe oczy błysnęły chłodem. Mimo to wiedział, że wygrał.



Trzasnęła drzwiami swojego dormitorium, nie bardzo wiedząc, czemu. Czuła się nieswojo. Natłok myśli i emocji nie pozwalał jej skupić się, tak naprawdę, na niczym konkretnym. Westchnęła ciężko, odgarniając włosy z twarzy. Nawet nie zauważyła, że jej współlokatorki są w pokoju. Lexie spojrzała ukradkiem na Amarisę z bardzo jednoznacznym błyskiem w oku, po czym uporczywie i natrętnie przyglądała się Claire. Bardzo starała się ukryć swoją ciekawość, ale z usposobienia była zbyt otwarta na tego typu operacje. Amarisa o wiele spokojniej, a nawet z pewną dozą współczucia i przestrachu starała się omijać wzrokiem Brunetkę. Wiedziała, że Angelline nie przepada za takim zachowaniem, jakie reprezentowała Lexie, toteż Amarisa robiła wszystko, by swojej przyjaciółki aktualnie, broń Boże, w niczym nie przypominać. Złożyła ręce na złączonych ze sobą nogach, wyprostowała plecy i ze stoickim spokojem siedziała cicho, dopóki Claire sama nie zacznie mówić.
Lexie podrygiwała na miejscu, zbyt zainteresowana sytuacją, by siedzieć spokojnie i bezczynnie. Czy to nie absurd? Przecież każdy chce i ma potrzebę wygadania się, a kiedy jest w takim stanie należy dać mu do tego szansę i zadawać pytania, które pozwolą na to tejże osobie. Czyż nie miała racji? Wiedziała, jak to bywa z nią; wtedy zawsze potrzebuje Amarisy i Nate’a, by móc opowiedzieć im, co się stało. Później zazwyczaj z odsieczą przybywają też inne osoby, w końcu jest zbyt znana, by inni mogli ignorować jej nastrój, nie to co Claire. Ale Lexie pamiętała, co mówił Nathaniel, Amarisa, a wcześniej jej rodzice. Nie wiedziała, czemu, ale sama czuła, że panna Angelline kiedyś dużo osiągnie i trzeba się jej trzymać blisko. Przypomniała sobie, co mówili jej rodzice przed odjazdem z domu na peron. Wtedy to ojciec uważnie się jej przyjrzał i po raz pierwszy, od dawna, zwrócił do niej z więcej niż jednym zdanie do powiedzenia.
- Lexie, słuchaj mnie teraz uważnie - powiedział wtedy, siadając naprzeciw niej w fotelu, w eleganckim salonie. Matka stanęła za nim, ze ściągniętymi ustami. - Wiemy, że ty i Amarisa przyjaźnicie się od dawna, ale jest, widzisz… pewien szkopuł, który… - Zerknął na swoją żonę, która tylko skinęła głową, dając mu znak, by kontynuował. -… który każe nam wymagać od ciebie, byś zaniechała tego. Nie mówię tu oczywiście o całkowitym zerwaniu znajomości, to byłoby niedorzeczne i zbyt podejrzane w tych czasach, patrząc na fakt, jak długo się znacie i że mieszkacie w jednym dormitorium - Urwał na chwilę, przyglądając się swojej córce. Lexie siedziała ogłupiona, zerkając na duży zegar na ścianie, który kazał im się spieszyć. - Chodzi mi o to, córeczko, że masz również inną koleżankę…
- Papa ma na myśli Claire? - odważyła się odezwać, ale szybko tego pożałowała, gdyż pucołowata twarz jej ojca poczerwieniała, a on sam przymknął na chwile wąskie oczy, najwyraźniej siląc się na spokój.
- Lexie, ile razy cię prosiłam, byś nie przerywała ojcu! - Skarciła ją matka, którą to Lexie z wyglądu przypominała do złudzenia.
- Przepraszam - bąknęła, spuszczając głowę.
- Tak, Lexie, Claire Angelline - odezwał się znowu pan Gilbert, już dużo spokojniej. Najwyraźniej w jego interesie było, by córka uważnie go słuchała i wzięła sobie jego radę do serca. - Chcemy, to jest ja i twoja matka, byś zbliżyła się do niej.
Lexie zamrugała kilkakrotnie oczyma, ale nie ważyła się już odezwać.
- Pewnie zastanawiasz się, po co. Otóż młoda panna Angelline jest dość istotną dla nas osobą, ważne jest byś miała ją blisko siebie, ona może ci później bardzo pomóc.
- Rozumiem papo - Skinęła posłusznie głową Lexie.
- Zaś, co się tyczy Amarisy, rozumiem, że pan Tyler jest dość wysoko postawionym urzędnikiem, ale obawiam się, że jej rodzina nie wyznaje odpowiednich poglądów dla ciebie, moja duszko.
Nie spytała wtedy, o co chodzi ojcu, nie odważyła się też więcej poruszyć tego tematu. Obiecała grzecznie zrobić, co będzie w jej mocy i siedziała cicho, ale tutaj wcale nie musiała być cicho. Nie mogła też nie powiedzieć o tym Nathanielowi.
- Wiesz, Lexie, to bardzo proste - powiedział Nate, gdy byli sami w Pokoju Wspólnym.
- Tak sądzisz? - Zaczerwieniła się zupełnie tak, jak jej ojciec w czasie ich rozmowy.
- Tak. Twoja rodzina, zdaje się, że popiera Czarnego Pana, mam rację? - I nie czekając na odpowiedź mówił dalej. - Zupełnie tak, jak i państwo Angelline. Tylerowie jeszcze się nie określili; słyszałem, że się boją, więc robią to, co słudzy Czarnego Pana od nich wymagają, ale sami nie należą do jego popleczników. Amarisa przeżywa ciężkie chwile.
- Nic mi na ten temat nie mówiła - zaperzyła się Gilbert.
- Oczywiście, że ci nie mówiła, Lex. Nie chce, żebyś myślała, że ona, albo jej rodzina jest słaba, tym bardziej, że być może ma odmienne zdanie na tą sprawę niż jej rodzice, prawda? Nie chce jednak wyjść przed tobą w złym świetle.
- Och, masz rację. To takie oczywiste - Zachichotała. Ona, Lexie Gilbert, była przecież ważną personą, nic, więc dziwnego, że Amarisa bała się utracić pozycję jej przyjaciółki. Nathaniel musiał mieć właśnie to na myśli.
Lexie wróciła myślami do rzeczywistości.
- Przepraszam - szepnęła Claire, nie patrząc na żadną z nich. Podeszła do swojego łóżka i bez słowa, rzuciła się na nie, marząc o samotności. Niestety, wyglądało na to, że dziewczyny nie szykują się do wyjścia. Jęknęła w myślach zrezygnowana.
- Coś się stało, Claire? - Usłyszała słodki głos Lexie. Zamknęła oczy, siląc się by jej nie wygarnąć wszystkiego, co teraz o niej myśli.
- Lexie… Claire chyba… - zaczęła cicho Amarisa, ale przyjaciółka uciszyła ją gestem.
- Pokłóciłaś się z kimś? - nalegała Lexie. Claire parsknęła urywanym śmiechem. To pytanie, w porównaniu do całego jej dzisiejszego dnia, wydało jej się komiczne. Czy się z kimś pokłóciła? To dość oczywiste! Kłóciła się z kimś, co najmniej raz dziennie, ale czy kiedykolwiek przejęła się którąś z tych kłótni na tyle, by później trzaskać drzwiami? Odpowiedź była prosta i jasna: nie, nigdy. Nie miała przyjaciół, na nikim jej nie zależało na tyle by trzaskać drzwiami. Chyba jedyną osobą, którą mogłaby się przejąć był Regulus Black. Ale był dla niej nikim innym jak dobrym kumplem, który wyobrażał sobie nieco za dużo. Dużo więcej niż powinien. Nie chciała go krzywdzić, a oto zgodziła się na potajemne, choć niezobowiązujące do niczego spotkania z jego bratem, który równocześnie, jest jego wrogiem. Kto inny umiał tak naplątać na samym początku roku, jak ona? W tym zadarła już z profesor Sprout, profesor Vince, Regulusem i ostatnio wyjątkowo dużo uwagi skupiał na niej Nathaniel oraz Lexie, co również zaliczała do minusów tej sytuacji. Lexie odchrząknęła, chcąc się jakoś poprawić.
- Regulus o ciebie pytał - zagadnęła ponownie, nieco szczerszym głosem. Claire westchnęła, zmęczona jej nagabywaniem.
- To z nim się pokłóciłam, Lexie - rzuciła chłodno, nie zaszczycając jej spojrzeniem.
- Och - mruknęła pod nosem, spuszczając głowę. - Nie wiedziałam - dodała na swoje usprawiedliwienie.
- Nie mogłaś o tym wiedzieć - przytaknęła jej Claire, podnosząc się do pozycji siedzącej. Lexie popatrzyła na nią i uśmiechnęła się, w, o dziwo, szczery i ujmujący sposób.
- Nie przejmuj się nim, faceci tak mają.
- Tak, zdążyłam zauważyć - Skrzywiła się teatralnie, co wywołało uśmiech i u Amarisy.
- Słyszałam, że wyszłaś z lekcji Sprout? - zagadnęła Tyler, której te lekcje nie dotyczyły.
- U mnie to chyba żadna nowość.
- Nie boisz się konsekwencji? Jakoś… nigdy nie zauważyłam, byś dostała naganę od rodziców ani… nic z tych rzeczy.
- Rodzice wiedzą, że i tak i tak będę to miała gdzieś, więc wszystko potrafią zatuszować - wzruszyła ramionami Claire.
- Też bym tak chciała - syknęła Lexie, przypominający sobie surową minę ojca. – Hej, wiecie, co? Przydałaby się impreza! Minęły już dwa tygodnie szkoły, a tu nic. Claire poprawi się humor, a mi szczerze mówiąc brak rozrywki. Nate sam wspominał coś, że ma w planach balangę, więc… czemu ja nie miałabym jej urządzić?
- Balangę… - powtórzyła za nią Claire, rozważając w myślach kuszącą perspektywę upicia się do nieprzytomności.
- Dzisiaj? - spytała z powątpiewaniem Amarisa.
- Tak, dzisiaj. Coś nie tak z dniem dzisiejszym? - prychnęła Lexie, podniecona swoim pomysłem. Tyler wzruszyła obojętnie ramionami.
- Skąd potrzebne rzeczy?
- Och, o to się nie martw, znam kogoś kto nam to załatwi. Ale najpierw chodźmy na kolację. Idziesz Claire…?
- Hm? A… nie raczej nie.
Lexie mruknęła pod nosem coś, co brzmiało, jak “szkoda” i “przyjdziemy po ciebie później, jeśli chcesz”, na co Claire skinęła głową, całkowicie zdezorientowana. Razem z Amarisą wyszły z dormitorium, zostawiając ją w końcu samą, ze swoim ciężkimi myślami. Opadła z powrotem na łóżko, jeszcze zanim drzwi się zamknęły.
- Lex, mogę zadać ci jedno, dość głupie, pytanie? - mruknęła Amarisa, kiedy były już same.
- Wal.
- Co ty knujesz?
Lexie zachichotała nieco zbyt słodko.
- Och, nic takiego. Po prostu musze mieć ją blisko siebie. Papa uważa, że może mi się to przydać.
- Wiedziałam! Ty ją wykorzystujesz. Lexie, myślę, że nie powinnaś tak robić. Claire wcale nie jest taka zła, serio.
- Nie twierdzę, że jest. Ona jest po prostu… - Zastanowiła się nad odpowiednim słowem. - Groźna. To ja musze być na pierwszym miejscu, a obie wiemy, jak to było, kiedy Claire jeszcze chciało się mieć znajomych. Górowała.
- Tak, ale…
- Ona nie musi o niczym wiedzieć, to jest korzystne dla wszystkich. Od dawna zabiegałaś o to, żebyśmy zaczęły się z nią przyjaźnić, ona będzie miała przyjaciółki, a ja spełnię życzenie papy.
- Okay, wymiękam - Poddała się Amarisa, unosząc ręce. - Wiesz, chociaż, w czym ma ci się przydać?
Lexie zastanowiła się chwilę nad odpowiedzią. Wolała jeszcze nie wspominać Amarisie o jej rozmowie z Nathanielem na ten temat.
- Ja wiem. Ty dowiesz się w swoim czasie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Rozdziały