- Angelline! Trzeba było się wyspać w nocy, zamiast przychodzić na
moje lekcje i urządzać sobie tutaj drzemki! Twoja ignorancja wobec przedmiotu i
mnie zaczyna przekraczać wszelkie granice, nie mam zamiaru dłużej tego znosić!
Odejmuję 5 punktów Slytherinowi!
Wrzask profesor Sprout odbił się echem po szklarni i skutecznie ją
obudził. Cichy pomruk niezadowolenia jej rówieśników ze Slytherinu, sprawił
tylko, że wywróciła oczami.
- Wszystko mi jedno - mruknęła obojętnie, zbierając swoje rzeczy do
torby. - Zabieram się stąd.
- Słucham? Angelline! Nie pozwolę sobie na takie zachowanie, jeśli stąd
wyjdziesz, możesz być pewna, że twój dom…
- Jak mam być szczera, to, to olewam - Założyła torbę na ramie,
poprawiła włosy i bez krępacji ruszyła ku wyjściu. Kilka osób wytrzeszczyło
oczy. Jej wyskoki, najwyraźniej nadal robiły na niektórych wrażenie. Z
uniesionym kącikiem ust, wyszła ze szklarni na zewnątrz, rozkoszując się świeżym
powietrzem. Zaczepiła palce o kieszenie szaty szkolnej i rozejrzała się dookoła.
Jej ciemne loki zakołysały się na wietrze. Ruszyła w kierunku zamku, zostawiając
za sobą szklarnie. Nigdy nie lubiła żadnych roślinek, czy zwierzątek, jej małe,
nieczułe serduszko nie miało potrzeby ich oglądania.
- Zwiałaś z lekcji, Angelline? Ładnie, moja szkoła - Zatrzymała się
machinalnie i zaczęła szukać źródła głosu. Zmarszczyła gniewnie brwi,
dostrzegając znajomą sylwetkę. Chłopak opierał się nonszalancko o jedno z
drzew, rosnących na błoniach. Prychnęła pod nosem, kontynuując swój marsz. Nie
chciało jej się z nim gadać, sprzeczać i dawać mu satysfakcji z wyprowadzenia
jej z równowagi.
- Daj spokój, oboje doskonale wiemy, że wcale nie jesteś na mnie aż
tak zła, jak pokazujesz - Dogonił ją szybko, zrównując swój krok z jej. Poczuła
mocny zapach jego perfum, uniosła jeden kącik ust do góry. Oczywiście. Gdyby mógł
kąpałby się w nich, o ile już tego nie robił.
- Pochlebiasz sobie - skomentowała chłodno. Nie zaszczyciła go
spojrzeniem, nie miała takiego zamiaru. Zasłużył? Nie sądziła. Bądźmy szczerzy,
nasłuchała się o nim już tyle, że jego zwody nie robiły na niej żadnego wrażenia.
A przynajmniej miała taką nadzieję. - Jesteś strasznie pewny siebie, nie pomyślałeś,
że ktoś faktycznie może za tobą nie przepadać? Że słyszy o tobie tyle ciekawych
rzeczy, że…
- Daj spokój, Claire. Chyba nie wierzysz w te wszystkie plotki o mnie?
Naprawdę sądzisz, że mam dziecko, że przespałem się z połową szkoły, że…
- No, może nie z połową, ale coś koło tego, czemu nie? Patrząc na
ciebie nie da się w to nie wierzyć - wtrąciła, uśmiechając się sarkastycznie.
Musiała przyznać, że tego typu plotki tylko ją śmieszyły.
- Och, dzięki, kotku. Aż taki ze mnie ogier? - Przeczesał włosy, uśmiechając
się szelmowsko. Nie mogła nie parsknąć śmiechem.
- Dobra, może i nie wszystkie plotki 0 tobie są prawdziwe, ale zawsze
jest w tym jakieś ziarenko prawdy.
- Możliwe - mruknął, pocierając brodę. - O każdym są jakieś plotki,
nawet o tobie, cukiereczku.
- Daruj sobie te słodkości. Nie sądzę, żeby o mnie cokolwiek mogło krążyć.
- O, ale krąży - zapewnił ją, zerkając na nią kątem oka. Na jej jasne
policzki wystąpił delikatny, różowy rumieniec.
- Serio? Co na przykład? – spytała, niby to od niechcenia.
- A na przykład to, że lubujesz się w czarnej magii.
Clair wybuchła śmiechem tak głośno, że odbił się on echem po
szerokich, zielonych błoniach. Nigdy nawet nie widziała na oczy księgi z
jakimikolwiek zaklęciami czarnej magii, nie chciała ich znać. Czuła czasem
pewnego rodzaju siłę, ciągnącą ją do tych grubych tomów w ciemnych, skórzanych
okładkach. Może, dlatego nigdy się do żadnej nie zbliżyła.
- Co cię w tym tak śmieszy? - Uroczy, dziewczęcy śmiech sprawił, że i
on zaczął się uśmiechać. Claire zatrzymała się i popatrzyła na niego z
rozbawieniem. - Angelline!
- Nigdy nawet nie dotknęłam takiej książki!
- Więc widzisz? Nigdy nie dotknąłem w ten sposób dziewczyny - zamruczał,
stając koło niej. Przesunął wierzchem dwóch palców wzdłuż jej ręki i z
powrotem. Zamrugała kilkakrotnie, patrząc za tym ruchem. Odsunęła się, zaciskając
pięści.
- Co robisz? - wymamrotała nieswoim głosem. Syriusz uniósł jeden kącik
ust do góry, patrząc z błyskiem w jej oczy.
- Nic - odpowiedział powoli. - Zupełnie nic - dodał, opuszczając rękę
i uśmiechając się z satysfakcją.
Warknęła pod nosem, ruszając dalej w kierunku zamku. Nie spodobały jej
się ciarki i palący ogień, w miejscu, w którym jego skóra jej dotknęła. Serce
przyspieszyło delikatnie, ale to przecież tylko oburzenie. Nic ponad to.
- Chyba się nie obraziłaś, co? - Doskoczył do niej, próbując obrócić
tamten gest w żart. - O czym pomyślałaś?
- Nie twój interes - odparła chłodno, zarzucając włosami.
- Ej, to tylko żarty.
- Oczywiście, że żarty, Black. Tylko chyba wybrałeś sobie zły obiektu
drwin.
- Nie z ciebie żartuję! - zaprzeczył, zachodząc jej drogę. Zatrzymała
się, dopiero teraz znów na niego patrząc. - Żartuję z tobą, a to chyba różnica,
nie?
- Wszystko mi jedno.
- A mi nie.
- Odpuść, okay? - Wyminęła go, kontynuując drogę do zamku. Zerknęła w
kierunku Zakazanego Lasu, szybko zmieniając kierunek.
- Hej, co robisz?
- Daj mi spokój.
- Gdzie ty idziesz?!
- Tam, gdzie ty nie pójdziesz.
- Chwila moment, chyba nie masz zamiaru iść do Lasu, co? Tam nie
wolno.
- O, jakby nagle interesowało cię to, co wolno, a co nie.
- Mówię serio, Angelline.
Dogonił ją po raz kolejny i chwycił za ramię, zmuszając, by się
zatrzymała. Spojrzała na niego gniewnie, ale jej gniew był niczym w porównaniu
do chłodu jego spojrzenia. Nie żartował. Nie chciał, żeby tam szła, może nawet,
dlatego, że się o nią martwił. Ale, po co miałby to robić? Czy Regulus nie
powtarzał jej jak egoistycznym jest jego brat? Czy nie słyszała, że martwi się
tylko o siebie? Ale z drugiej strony, jaki był Regulus? Czy czasem nie był równie
egoistyczny? Czy nie mówił ciągle o sobie, o tym, co on uważa? W gruncie
rzeczy, czy bracia czymkolwiek się różnili?
Tak. Syriusz był w tym naturalny.
- O co ci chodzi Black?
- Nie idź tam.
- Bo, co? Nie jesteś moim ojcem.
- I chwała Bogu! To byłoby dziwne, gdyby własna córka pociągała mnie w
taki sposób.
- Black…
- Tylko żartuję.
Może to dziwne, ale trochę ją to uraziło. Poczuła ukłucie w okolicach
serca. Żartował, że mu się podobała, mógł żartować we wszystkim.
- Jasne, że żarty - mruknęła wyrywającą ramię z jego uścisku.
- Claire, daj spokój, po co ci tam iść? - jęknął słodkim głosem Łapa.
- Nie bądź głupi, chcę tylko posiedzieć.
- Nie masz bezpieczniejszych miejsc, żeby posiedzieć? - Uniósł jeden kącik
ust do góry, zastanawiając się nad jej upodobaniami. Skrzyżowała ręce.
- Najwyraźniej nie.
- Okay, ale idę z tobą - zgodził się niechętnie Syriusz.
- Nie potrzebuję niańki!
- Masz jakiś kompleks? A to ojciec, a to niańka…
- Jakby ciebie tak pilnowali, też miałbyś kompleks - prychnęła,
przypominając sobie, jak traktują ją rodzice. Gdyby nazwała ich nadopiekuńczymi,
byłoby to spore niedomówienie.
- Nie, mnie ten problem nie dotyczy. Wręcz przeciwnie. Gdyby mnie nie
było, moi rodzice pewnie nawet, by tego nie zauważyli. Jest Regulus - Niemalże
wypluł imię swojego brata. Claire nie skomentowała tego. Ruszyli w kierunku
lasu ramie w ramię.
Od zawsze wiedziała, że Regulus był „ukochanym” syneczkiem, tak jak
ona ukochaną córeczką. Czuła się przez to nieco mu bliższa. Różnica polegała na
tym, że jemu wcale to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie. Był z tego dumny,
gdyby mógł napisałby sobie na koszulce “to mnie rodzice kochają bardziej”.
Claire czuła się po prostu, przede wszystkim, jak pod nadzorem. Nic
specjalnego. Nadzór i koniec. Chorobliwa nadopiekuńczość i tyle. Tak, jakby na
nic innego nie było miejsca. Nic, więc dziwnego, że nie miała najlepszych
kontaktów z rodzicami.
- Jestem zaznajomiona z tym tematem - Skinęła głową, patrząc przed
siebie.
- Nie wątpię.
Westchnęła, powoli zapominając o jego obecności. Przywołała na myśl
twarze swoich współlokatorek zastanawiając się nad ostatnimi dniami. Czyżby stały
się dla niej milsze? Nie, żeby kiedykolwiek odważyły się nie być, ale… Lexie
jakoś nigdy wcześniej nie odzywała się do niej pierwsza, traktowała ją z góry,
dość chłodno. Amarisa z zasady należała do osób powściągliwy, więc niczym jej
nie wyróżniała, ale i nie uchybiała. Nie lubiła, kiedy cokolwiek było udawane,
sztuczne, a u Lexie nie mogła się dopatrzeć ani krztyny szczerości. Chciała
czegoś od niej? Nie posiadała nic, co mogłoby w jakikolwiek sposób pociągać
pannę Gilbert.
- Claire! - Dotarł do niej oburzony głos Syriusza. Odskoczyła nieco
przestraszona, łapiąc się za serce.
- Na litość Boską! - żachnęła się, karcąc go spojrzeniem. - Co?
- Mówię do ciebie i mówię, a ty nic. Jak grochem o ścianę, Angelline,
to dość niepokojące. Odpływać, tak w biały dzień, z niczego.
- Nie kazałam ci iść za mną, a już na pewno nie obiecywałam mojej
uwagi. A skoro już idziesz, mógłbyś być cicho. Chciałam pomyśleć.
- Nie wiedziałem, że jest to dla ciebie na tyle skomplikowane, że
potrzebujesz do tego ciszy – Zachichotał. - AUU! - Claire uśmiechnęła się z
satysfakcją, ździelając go po głowie z otwartej dłoni. Syriusz zaklął pod
nosem, rozcierając bolące miejsce.
- Wybacz, nie wiem jak to się stało - sarknęła Claire.
- Oczywiście - burknął. - Ręka sama ci się odwinęła.
- Dokładnie tak.
Weszła między pierwsze drzewa lasu. Pierwsze, co poczuła, to nieco chłodniejsze
powietrze, zaprawione zapachem mokrego mchu. Zrobiło się ciemniej, po ziemi
przemykała zimna, biała i puszysta mgiełka, przywodząca na myśl chmury sunące
po niebie. Drzewa wydawały się być zbyt wysokie, jak na początek lasu. Zaczęła
iść, jak na autopilocie, ku swojemu ulubionemu miejscu. Syriusz uniósł jedną
brew sceptycznie rozglądając się dookoła.
- Dziwne miejsce, jak dla ciebie - skomentował, bez szczególnych
emocji.
- Niby, czemu? Miejsce, jak każde inne - Wzruszyła ramionami, czując
jak zimne powietrze orzeźwia ją i rozwiewa chmurne, zaprzątające głowę myśli. -
Jedni siedzą w bibliotece, inni w Pokojach Wspólnych, jeszcze inni na błoniach…
a ja tu - wyjaśniła oschle, ucinając rozmowę. Syriusz zdobył się tylko na
jeszcze jedno sceptyczne spojrzenie. Faktycznie była inna, jakże odmienna od
reszty znanych mu osób. Nie wiedział, czy było to na plus, czy też wręcz
przeciwnie.
Drzewa przerzedziły się, a powietrze stało się, jakby bardziej duszne.
Odgarnęła z czoła ciemne włosy i bez skrupułów odchyliła zawadzającą jej drogę
gałąź. Poznała to miejsce od razu. Zielona trawa, w której gdzieniegdzie rosły
dorodne białe i fioletowe kwiaty, prawdopodobnie jakiegoś chwastu, rosłe drzewa
i sporo wolnej przestrzeni. Przyspieszyła kroku, zbliżając się do jednego z
drzew. Wyjęła z torby swoją bluzę, rozłożyła pod wybranym przez siebie drzewem
i usiadła na niej, zadowolona ze swojej zapobiegliwości.
- Poświecisz bluzę? - Łapa skrzywił się lekko, siadając obok niej, na
trawie.
- Jest czarna, to bez znaczenia. Skrzaty ją wypiorą. Ty poświęcasz
spodnie.
- Skrzaty je wypiorą - powtórzył po niej, uśmiechając się. Uniosła kącik
ust do góry. To zabawne, że będąc w takiej rodzinie i mając wiele poglądów
pasujących do typowego Ślizgona, Syriusz Black trafił do Gryffindoru.
Przypadek? Pomyłka Tiary? Nie, ona nigdy się nie myliła. Przecież nawet jej,
Claire, przekonania nie zgadzały się w stu procentach z ideologią Slytherinu.
Wpatrzyła się bezmyślnie w jego twarz, tak naprawdę wcale jej nie widząc. Zmrużyła
oczy, wzdychając ciężko. Dotarł do niej głośny śmiech, przypominający
szczekanie psa. Ocknęła się, uświadamiając sobie, że jej towarzysz omal nie pęknie
z dumnego śmiechu, jakim się zaniósł.
- Co? - rzuciła zła, że jej się przerywa cudowną chwilę ciszy, której
nie zaznałaby nigdzie indziej.
- Gapisz się na mnie - oświadczył z przekąsem chłopak, nachylając się
ku niej dla lepszego efektu. Claire skrzywiła się.
- Śnisz - prychnęła wyniośle.
- Och, gapisz się i oboje to wiemy.
- I co z tego? Równie dobrze mogłabym gapić się na pień drzewa, wyszłoby
na to samo.
- Ale myślisz o mnie - dodał, chichocząc. Dostrzegła w jego oczach
wesołe iskry.
- Jeszcze, czego - burknęła, jakby samo to stwierdzenie bardzo ją obrażało.
- Nie kłam - Wyszczerzył zęby, domagając się usłyszenia tego z jej
ust.
- Po, co ci wiedzieć, o czym myślę, Black? Nie masz innych, nieco
bardziej fascynujących zajęć?
- Nie - odpowiedział po chwili udawanego zastanowienia.
- To było pytanie retoryczne…
- No, więc? - naciskał, nie zdejmując uśmiechu z twarzy.
- Nawet, jeśli myślałam o tobie…
- Aha! - wykrzyknął tryumfalnie. Dla spotęgowania efektu mógł się
jeszcze sam poklepać po plecach.
- … to tylko i wyłącznie, dlatego, że zastanawia mnie, co robisz w
Gryffindorze - dokończyła zdanie, kompletnie go ignorując. Syriusz spoważniał,
marszcząc czoło. Westchnął, omijając ją wzrokiem. Claire czekała cierpliwie,
dając mu czas na zastanowienie się nad odpowiedzią.
- Angeline, to nie jest takie proste - zaczął cicho.
- A ja nie jestem taka głupia.
- Nie twierdzę, że tak. Po prostu… no dobra, prawda jest taka, że nie
lubię o tym gadać, okay?
- Okay.
- Chodzi o to, że… od początku nie czułem… przynależności do mojej
rodziny, nigdy nie byłem zbyt z nią… zespolony. Nigdy też nie okazywano mi na
tyle atencji, bym przyzwyczaił się do panujących w domu zasad. Regulus urodził
się rok po mnie i to jego nasza matka zaczęła faworyzować - Uśmiechnął się z
pogardą, wymawiając imię swojego młodszego brata. - Chyba chciałem się za to na
niej zemścić- mruknął dużo ciszej, po chwili przerwy. - Robiłem wszystko na
przekór jej i ojcu. Zacząłem od przyjaźni z Jamesem. Nie oponowali jakoś szczególnie,
bo pochodzi z rodu czystej krwi, chodziło o dom, do którego cała jego rodzina
należała. Trochę minęło zanim to odkryłem, bo w domu Blacków inne domy niż
Slytherin są tematem tabu. Dlatego też robiłem inne rzeczy. Stawałem się
bardziej Gryfonem niż Ślizgonem, głównie dzięki Jamesowi. Podobało mi się to,
co mówili Potterowie, to co robili, to jak mnie przyjmowali. Kiedy jechałem
pierwszy raz do Hogwartu byłem już pewny, że jedyny dom, do którego chcę trafić,
to Gryffindor. Oczywiście nikomu nie powiedziałem, jak okropnie się bałem, że
Tiara przydzieli mnie do Slytherinu, w ten sposób oddzielając od Jamesa i
Potterów. W tej pierwszej podróży James poznał Lily i Snape’a - dodał, uśmiechając
się na wspomnienie oburzonej, bladej twarzyczki otoczonej rudymi włosami,
dumnych zielonych oczu i wpatrzonych w ten obrazek Śmiecierusa i Jamesa.
- Taa… chyba cała szkoła zna Evans dzięki Potterowi - przytaknęła
przywołując na myśl obie te osoby.
- Oczywiście, że tak.
- Więc… jednak trafiłeś do Gryffindoru? - naprowadziła go na właściwy
temat. Syriusz odchrząknął i skinął jej głową.
- Nic nie wywołało u mojej rodziny takiej furii, jak to. No, może prócz
mojej ucieczki - potarł brodę.
- Słyszałam. Regulus mówił, że cię… wydziedziczyli?
- Coś w tym stylu - zaśmiał się sam do siebie. Nachyliła się do niego,
sprawiając, że ich nosy dzieliły tylko centymetry.
- Bawi cię to?
- Nawet nie wiesz, jak bardzo. Potterowie traktują mnie jak syna.
Traktują mnie lepiej niż moja własna rodzina - zakończył, chociaż miała wrażenie,
że chce dodać coś jeszcze. Wiedziała, że to nie wszystko, ale nie naciskała. I
tak już dużo jej powiedział, aż dziwne, że potrafił się na to zdobyć, chociaż
prawie wcale jej nie znał. Ona by nie potrafiła.
- Dziwny jesteś - skomentowała, opierając brodę na kolanie.
- Nie przeczę, ale chyba na tym polega mój urok – Wyszczerzył, na powrót
zęby. Wywróciła oczyma. - I to ci się we mnie podoba - dodał, przysuwając się
do niej.
- Chciałbyś - Pokazała mu język. - Nic w tobie mi się nie podoba.
- Kogo próbujesz okłamać? Siebie czy mnie? - spytał zadziornie.
- Nikogo nie musze okłamywać.
- Czyżby? - zamruczał, patrząc jej w oczy. Nawet nie zwróciła uwagi,
jak blisko niej się znalazł. Czuła woń jego perfum i ciepło oddechu na
policzku. Uświadomiła sobie, że nie jest w stanie się odsunąć, jakby jego oczy
zaczarowały ją niewidzialnymi więzami. Była zła na siebie i na niego, na to
miejsce i na każde inne w promieniu kilometra. Zła na swoje, zbyt szybko bijące,
serce.
- Nie sądzisz, że na zbyt wiele sobie pozwalasz, Black?
- Sądzę, że nie, skoro jeszcze nie dostałem po twarzy.
- To jest twój cel? Dostać ode mnie po twarzy? Niewiele ci brakuje, żeby
go osiągnąć.
- Claire, daj spokój - Nie spodobał jej się sposób w jaki wypowiedział
jej imię. Był zbyt ciepły, zbyt wrażliwy, włożył w to za dużo słodyczy i
jasnych intencji, by mogła mieć jeszcze jakieś wątpliwości. Wierzchem dłoni pogładził
ją po bladym policzku, obserwując jej reakcję. Otworzyła szerzej oczy, patrząc
na niego z mieszaniną dezorientacji i strachu. Wstrzymała oddech, siląc się ze
sobą, by odtrącić jego rękę. Nie była w stanie tego zrobić.
- Black, co ty… - zaczęła nie swoim głosem.
- Cii… - szepnął, przybliżając się do niej jeszcze bardziej. Przysunął
się na tyle, by móc czuć zapach jej skóry; zaczął delikatnie sunąć nosem po jej
policzku. Zmrużyła oczy, czując mrowienie. Policzki zapiekły ją, a serce waliło
tak głośno, że zaczęło jej się kojarzyć z pędzącym pociągiem.
- Ładnie pachniesz, jak konwalie - Zachichotał jej do ucha, zmierzając
od niego w stronę centra jej twarzy, w stronę ust. Musnął wargami po drodze
kilka razy jej policzek, by później zrobić to samo z jej ustami. Claire czekała
nieruchomo, oddychając nierówno. Kiedy pocałunki stały się mocniejsze,
pewniejsze nie była w stanie ich nie odwzajemniać.
Syriusz przyciągnął ją do siebie, obejmując ją w talii. Claire wsunęła
dłoń w jego włosy, sama przysuwając się bliżej. Powoli zaczęła odchylać się do
tyłu…
- Kieł! Kieł, cholibka, ni mam zamiaru za tobą bigać po całym lesie!
Angelline zamarła, słysząc głos nadciągającego Hagrida. Zaklęła
siarczyście pod nosem. Na myśl ile razy dostała od niego naganę za
przesiadywanie w Zakazanym Lesie, zrobiło jej się mdło. Zerwała się na równe
nogi, chowając bluzę z powrotem do torby. Syriusz poszedł za jej przykładem,
nadal przyglądając jej się intensywnie. Poprawiła bluzkę, która zdążyła jej się
nieco ściągnąć z biodra i ramienia. Nawet nie zauważyła, kiedy. Czuła się oszołomiona,
skołowana. Łapiąc oddech, chwyciła go za rękę i pociągnęła w stronę wyjścia,
potykając się o jakąś kępę trawy.
- Co jest, Claire? Co się…- zaczął, domagając się wyjaśnień, nadal
zbyt zaskoczony, by myśleć racjonalnie.
- Hagrid - mruknęła krótko i zwięźle.
- I co z tego? - burknął zły, że ktoś mu przerywa taką chwilę.
- Mam na dzisiaj dość reprymend.
- Myślałem, że tobie nigdy dość, Cukiereczku - Uniósł jeden kącik ust
do góry, wyzywająco.
- Nie jestem tobą, Black. Sprout i Regulus w jednym dniu, całkowicie
mi wystarczają.
- Pokłóciłaś się z Regulusem? - W jego głosie dało się słyszeć źle
skrywaną uciechę i ciekawość. Claire westchnęła, klnąc po raz kolejny.
- Nie twój interes, z kim się kłócę - odparła, nawet nie zaszczycając
go spojrzeniem. Syriusz ścisnął ją mocniej za rękę, jakby bał się, że zaraz go
puści.
- Wiesz, jesteś inna niż reszta dziewczyn. One zawsze domagają się
atencji, pytań, uwagi… a ty wręcz przeciwnie. Stronisz od wszystkiego, co wiąże
się z odpowiedzialnością za kogoś, zbytnim zainteresowaniem, czy ingerencją w
twoje życie.
- Taki już mój urok - zacytowała go. - Nie prosiłam cię o podsumowanie
mojej osoby - syknęła, zatrzymując się i odkręcając ku niemu. Zadarła w górę
nos, by móc spojrzeć mu w oczy. - Przykro mi, że zawiodłam twoje oczekiwania,
panie „wiem wszystko o dziewczynach”.
- Hej, nie powiedziałem, że to źle, tylko, że jesteś inna. Mi się
podoba - Wzruszył ramionami, dla oddania swojej opinii ku temu. - Przynajmniej
nie musze udawać, że coś mnie interesuje, nie?
- Tak, to faktycznie wygodne - sarknęła.
- Dla nas obojga - dodał natychmiast, pozwalając sobie na wredny uśmieszek.
- Zaskakujące, jak szybko łączysz sprawy. Kto powiedział, że się na to
zgodzę?
- Już to zrobiłaś - zamruczał, nachylając się ku niej, tak, by ich
oczy były na równi. Claire cofnęła się nieco, poruszona tą śmiałą opinią. Ale
nie mogła zaprzeczyć, w pewnym sensie, miał rację. Dwoje ludzi, bez zobowiązań,
bez pytań i podejrzeń, bez ingerencji w swoje prywatne życia; jak dla niej
idealnie. Nie odpowiedziała, ściągnęła tylko usta, zapalczywie mu się przyglądając.
Granatowe oczy błysnęły chłodem. Mimo to wiedział, że wygrał.
Trzasnęła drzwiami swojego dormitorium, nie bardzo wiedząc, czemu. Czuła
się nieswojo. Natłok myśli i emocji nie pozwalał jej skupić się, tak naprawdę,
na niczym konkretnym. Westchnęła ciężko, odgarniając włosy z twarzy. Nawet nie
zauważyła, że jej współlokatorki są w pokoju. Lexie spojrzała ukradkiem na
Amarisę z bardzo jednoznacznym błyskiem w oku, po czym uporczywie i natrętnie
przyglądała się Claire. Bardzo starała się ukryć swoją ciekawość, ale z
usposobienia była zbyt otwarta na tego typu operacje. Amarisa o wiele
spokojniej, a nawet z pewną dozą współczucia i przestrachu starała się omijać
wzrokiem Brunetkę. Wiedziała, że Angelline nie przepada za takim zachowaniem,
jakie reprezentowała Lexie, toteż Amarisa robiła wszystko, by swojej przyjaciółki
aktualnie, broń Boże, w niczym nie przypominać. Złożyła ręce na złączonych ze
sobą nogach, wyprostowała plecy i ze stoickim spokojem siedziała cicho, dopóki
Claire sama nie zacznie mówić.
Lexie podrygiwała na miejscu, zbyt zainteresowana sytuacją, by siedzieć
spokojnie i bezczynnie. Czy to nie absurd? Przecież każdy chce i ma potrzebę
wygadania się, a kiedy jest w takim stanie należy dać mu do tego szansę i
zadawać pytania, które pozwolą na to tejże osobie. Czyż nie miała racji?
Wiedziała, jak to bywa z nią; wtedy zawsze potrzebuje Amarisy i Nate’a, by móc
opowiedzieć im, co się stało. Później zazwyczaj z odsieczą przybywają też inne
osoby, w końcu jest zbyt znana, by inni mogli ignorować jej nastrój, nie to co
Claire. Ale Lexie pamiętała, co mówił Nathaniel, Amarisa, a wcześniej jej
rodzice. Nie wiedziała, czemu, ale sama czuła, że panna Angelline kiedyś dużo
osiągnie i trzeba się jej trzymać blisko. Przypomniała sobie, co mówili jej
rodzice przed odjazdem z domu na peron. Wtedy to ojciec uważnie się jej
przyjrzał i po raz pierwszy, od dawna, zwrócił do niej z więcej niż jednym
zdanie do powiedzenia.
- Lexie, słuchaj mnie teraz uważnie - powiedział wtedy, siadając
naprzeciw niej w fotelu, w eleganckim salonie. Matka stanęła za nim, ze ściągniętymi
ustami. - Wiemy, że ty i Amarisa przyjaźnicie się od dawna, ale jest, widzisz…
pewien szkopuł, który… - Zerknął na swoją żonę, która tylko skinęła głową, dając
mu znak, by kontynuował. -… który każe nam wymagać od ciebie, byś zaniechała
tego. Nie mówię tu oczywiście o całkowitym zerwaniu znajomości, to byłoby
niedorzeczne i zbyt podejrzane w tych czasach, patrząc na fakt, jak długo się
znacie i że mieszkacie w jednym dormitorium - Urwał na chwilę, przyglądając się
swojej córce. Lexie siedziała ogłupiona, zerkając na duży zegar na ścianie, który
kazał im się spieszyć. - Chodzi mi o to, córeczko, że masz również inną koleżankę…
- Papa ma na myśli Claire? - odważyła się odezwać, ale szybko tego pożałowała,
gdyż pucołowata twarz jej ojca poczerwieniała, a on sam przymknął na chwile wąskie
oczy, najwyraźniej siląc się na spokój.
- Lexie, ile razy cię prosiłam, byś nie przerywała ojcu! - Skarciła ją
matka, którą to Lexie z wyglądu przypominała do złudzenia.
- Przepraszam - bąknęła, spuszczając głowę.
- Tak, Lexie, Claire Angelline - odezwał się znowu pan Gilbert, już dużo
spokojniej. Najwyraźniej w jego interesie było, by córka uważnie go słuchała i
wzięła sobie jego radę do serca. - Chcemy, to jest ja i twoja matka, byś zbliżyła
się do niej.
Lexie zamrugała kilkakrotnie oczyma, ale nie ważyła się już odezwać.
- Pewnie zastanawiasz się, po co. Otóż młoda panna Angelline jest dość
istotną dla nas osobą, ważne jest byś miała ją blisko siebie, ona może ci później
bardzo pomóc.
- Rozumiem papo - Skinęła posłusznie głową Lexie.
- Zaś, co się tyczy Amarisy, rozumiem, że pan Tyler jest dość wysoko
postawionym urzędnikiem, ale obawiam się, że jej rodzina nie wyznaje odpowiednich
poglądów dla ciebie, moja duszko.
Nie spytała wtedy, o co chodzi ojcu, nie odważyła się też więcej
poruszyć tego tematu. Obiecała grzecznie zrobić, co będzie w jej mocy i siedziała
cicho, ale tutaj wcale nie musiała być cicho. Nie mogła też nie powiedzieć o
tym Nathanielowi.
- Wiesz, Lexie, to bardzo proste - powiedział Nate, gdy byli sami w
Pokoju Wspólnym.
- Tak sądzisz? - Zaczerwieniła się zupełnie tak, jak jej ojciec w
czasie ich rozmowy.
- Tak. Twoja rodzina, zdaje się, że popiera Czarnego Pana, mam rację?
- I nie czekając na odpowiedź mówił dalej. - Zupełnie tak, jak i państwo
Angelline. Tylerowie jeszcze się nie określili; słyszałem, że się boją, więc
robią to, co słudzy Czarnego Pana od nich wymagają, ale sami nie należą do jego
popleczników. Amarisa przeżywa ciężkie chwile.
- Nic mi na ten temat nie mówiła - zaperzyła się Gilbert.
- Oczywiście, że ci nie mówiła, Lex. Nie chce, żebyś myślała, że ona,
albo jej rodzina jest słaba, tym bardziej, że być może ma odmienne zdanie na tą
sprawę niż jej rodzice, prawda? Nie chce jednak wyjść przed tobą w złym świetle.
- Och, masz rację. To takie oczywiste - Zachichotała. Ona, Lexie
Gilbert, była przecież ważną personą, nic, więc dziwnego, że Amarisa bała się
utracić pozycję jej przyjaciółki. Nathaniel musiał mieć właśnie to na myśli.
Lexie wróciła myślami do rzeczywistości.
- Przepraszam - szepnęła Claire, nie patrząc na żadną z nich. Podeszła
do swojego łóżka i bez słowa, rzuciła się na nie, marząc o samotności.
Niestety, wyglądało na to, że dziewczyny nie szykują się do wyjścia. Jęknęła w
myślach zrezygnowana.
- Coś się stało, Claire? - Usłyszała słodki głos Lexie. Zamknęła oczy,
siląc się by jej nie wygarnąć wszystkiego, co teraz o niej myśli.
- Lexie… Claire chyba… - zaczęła cicho Amarisa, ale przyjaciółka
uciszyła ją gestem.
- Pokłóciłaś się z kimś? - nalegała Lexie. Claire parsknęła urywanym śmiechem.
To pytanie, w porównaniu do całego jej dzisiejszego dnia, wydało jej się
komiczne. Czy się z kimś pokłóciła? To dość oczywiste! Kłóciła się z kimś, co
najmniej raz dziennie, ale czy kiedykolwiek przejęła się którąś z tych kłótni
na tyle, by później trzaskać drzwiami? Odpowiedź była prosta i jasna: nie,
nigdy. Nie miała przyjaciół, na nikim jej nie zależało na tyle by trzaskać
drzwiami. Chyba jedyną osobą, którą mogłaby się przejąć był Regulus Black. Ale
był dla niej nikim innym jak dobrym kumplem, który wyobrażał sobie nieco za dużo.
Dużo więcej niż powinien. Nie chciała go krzywdzić, a oto zgodziła się na
potajemne, choć niezobowiązujące do niczego spotkania z jego bratem, który równocześnie,
jest jego wrogiem. Kto inny umiał tak naplątać na samym początku roku, jak ona?
W tym zadarła już z profesor Sprout, profesor Vince, Regulusem i ostatnio wyjątkowo
dużo uwagi skupiał na niej Nathaniel oraz Lexie, co również zaliczała do minusów
tej sytuacji. Lexie odchrząknęła, chcąc się jakoś poprawić.
- Regulus o ciebie pytał - zagadnęła ponownie, nieco szczerszym głosem.
Claire westchnęła, zmęczona jej nagabywaniem.
- To z nim się pokłóciłam, Lexie - rzuciła chłodno, nie zaszczycając
jej spojrzeniem.
- Och - mruknęła pod nosem, spuszczając głowę. - Nie wiedziałam - dodała
na swoje usprawiedliwienie.
- Nie mogłaś o tym wiedzieć - przytaknęła jej Claire, podnosząc się do
pozycji siedzącej. Lexie popatrzyła na nią i uśmiechnęła się, w, o dziwo,
szczery i ujmujący sposób.
- Nie przejmuj się nim, faceci tak mają.
- Tak, zdążyłam zauważyć - Skrzywiła się teatralnie, co wywołało uśmiech
i u Amarisy.
- Słyszałam, że wyszłaś z lekcji Sprout? - zagadnęła Tyler, której te
lekcje nie dotyczyły.
- U mnie to chyba żadna nowość.
- Nie boisz się konsekwencji? Jakoś… nigdy nie zauważyłam, byś dostała
naganę od rodziców ani… nic z tych rzeczy.
- Rodzice wiedzą, że i tak i tak będę to miała gdzieś, więc wszystko
potrafią zatuszować - wzruszyła ramionami Claire.
- Też bym tak chciała - syknęła Lexie, przypominający sobie surową minę
ojca. – Hej, wiecie, co? Przydałaby się impreza! Minęły już dwa tygodnie szkoły,
a tu nic. Claire poprawi się humor, a mi szczerze mówiąc brak rozrywki. Nate
sam wspominał coś, że ma w planach balangę, więc… czemu ja nie miałabym jej urządzić?
- Balangę… - powtórzyła za nią Claire, rozważając w myślach kuszącą
perspektywę upicia się do nieprzytomności.
- Dzisiaj? - spytała z powątpiewaniem Amarisa.
- Tak, dzisiaj. Coś nie tak z dniem dzisiejszym? - prychnęła Lexie,
podniecona swoim pomysłem. Tyler wzruszyła obojętnie ramionami.
- Skąd potrzebne rzeczy?
- Och, o to się nie martw, znam kogoś kto nam to załatwi. Ale najpierw
chodźmy na kolację. Idziesz Claire…?
- Hm? A… nie raczej nie.
Lexie mruknęła pod nosem coś, co brzmiało, jak “szkoda” i “przyjdziemy
po ciebie później, jeśli chcesz”, na co Claire skinęła głową, całkowicie
zdezorientowana. Razem z Amarisą wyszły z dormitorium, zostawiając ją w końcu
samą, ze swoim ciężkimi myślami. Opadła z powrotem na łóżko, jeszcze zanim
drzwi się zamknęły.
- Lex, mogę zadać ci jedno, dość głupie, pytanie? - mruknęła Amarisa,
kiedy były już same.
- Wal.
- Co ty knujesz?
Lexie zachichotała nieco zbyt słodko.
- Och, nic takiego. Po prostu musze mieć ją blisko siebie. Papa uważa,
że może mi się to przydać.
- Wiedziałam! Ty ją wykorzystujesz. Lexie, myślę, że nie powinnaś tak
robić. Claire wcale nie jest taka zła, serio.
- Nie twierdzę, że jest. Ona jest po prostu… - Zastanowiła się nad
odpowiednim słowem. - Groźna. To ja musze być na pierwszym miejscu, a obie
wiemy, jak to było, kiedy Claire jeszcze chciało się mieć znajomych. Górowała.
- Tak, ale…
- Ona nie musi o niczym wiedzieć, to jest korzystne dla wszystkich. Od
dawna zabiegałaś o to, żebyśmy zaczęły się z nią przyjaźnić, ona będzie miała
przyjaciółki, a ja spełnię życzenie papy.
- Okay, wymiękam - Poddała się Amarisa, unosząc ręce. - Wiesz, chociaż,
w czym ma ci się przydać?
Lexie zastanowiła się chwilę nad odpowiedzią. Wolała jeszcze nie
wspominać Amarisie o jej rozmowie z Nathanielem na ten temat.
- Ja wiem. Ty dowiesz się w swoim czasie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz