wtorek, 5 czerwca 2012

002. Znajomości


Ciągnąc zapakowany, ciężki kufer po korytarzu, zaglądała do pełnych uczniów przedziałów. Wyminęła się właśnie z jakimś wysokim Puchonem, przejeżdżając mu po stopach kółkami kufra. Grzecznie wysłuchała wiązanki, jaką jej puścił. Starała się opanować i nie zacząć mu się odgryzać. W końcu faktycznie była to jej wina. Zazgrzytała zębami, czując jak puszczają jej powoli nerwy, głównie dlatego, że póki co wszystkie przedziały były zajęte. Ale nie chciała zaraz pierwszego dnia wylądować u dyrektora i to z jej własnej winy. Ugryzła się, więc w język, bąknęła suche “przepraszam” i zaczęła iść dalej. Przeszła już większość wagonu dla Slytherinu, licząc, że spotka w którymś swoje współlokatorki z dormitorium. Kiedy już powoli zaczynała tracić nadzieję, odnalazła przedział, w którym siedziały dwie dziewczyny i chłopak.
Zapukała w przeszklone drzwi, zwracając tym samym na siebie ich uwagę. Blondynka o jasnych oczach, przestała trajkotać i zażenowana spojrzała na drzwi. Lexie Gilbert zamrugała kilkakrotnie, po czym uśmiechnęła się promiennie na jej widok.
- Och Claire! - zawołała śpiewnie, zapraszając ją gestem do środka. Claire uśmiechnęła się lekko, rozsunęła drzwi przedziału i weszła do niego, wciągając za sobą kufer. Z miejsca Lexie rzuciła jej się na szyję. - Stęskniłyśmy się! - Odsunęła ją na odległość swoich ramion. Za jej plecami Amarisa Tyler pokiwała głową, najwyraźniej zgadzając się z tym, co powiedziała Lexie.
- Ja za wami również - odpowiedziała Claire, starając się brzmieć przyjaźnie. W końcu postanowiła sobie, że w tym roku będzie miła, tak? Miała przynajmniej próbować. Kiedy Lexie już ją puściła, dorwała się do niej Amarisa, chociaż jej uścisk był dużo delikatniejszy, bardziej powściągliwy. Claire posłała jej blady uśmiech
Wypuszczona z szybkiego rodzaju uścisków, odwróciła się i zajęła umieszczeniem swojego kufra na górnej półce, nad siedzeniami. Skrzywiła się, uświadamiając sobie, jaki jest ciężki.
- Może ci pomóc, Angelline? - Usłyszała za sobą męski, przyjemnym głos. Spojrzała na chłopaka, który uprzednio siedział przy oknie, a którego kompletnie zignorowała, jak większość innych. Teraz uświadomiła sobie, że owym siedzącym przy oknie chłopakiem jest Nathaniel Archibald, chłopak Lexie od… niepamiętnych czasów. Woń mocnych, drogich perfum uderzyła ją w nozdrza. Nathaniel był wyjątkowo przystojnym chłopakiem o jasno-brązowych włosach, przechodzących w ciemny blond, o męskiej szczęce, błękitnych oczach, nienagannej budowie ciała. Zadarła nos do góry, notując, że jest jeszcze wyższy niż rok temu. Uśmiechnął się do niej zachęcająco. Zamrugała kilkakrotnie, mając na końcu języka kąśliwą uwagę na temat szowinizmu, ale powstrzymała się, a jedynie skinęła głową. Nate wyszczerzył równe, wybielane zęby, zabierając się do umieszczenia kufra tam, gdzie było jego miejsce. Lexie i Amarisa wymieniły spojrzenia za plecami chłopaka.
- Dzięki, Archibald - bąknęła oschle.
- Em. Wow - skomentowała zdezorientowana Amarisa. - Nie nawrzeszczałaś na niego, nie walnęłaś go, nawet można powiedzieć, że mu grzecznie odpowiedziałaś! - podsumowała, przy akompaniamencie śmiechu Nate’a.
- No, tak - mruknęła Claire, siadając koło Amarisy i koło okna. Oczywistym było, że Nathaniel siądzie koło Lexie. Dwa na dwa, wydawało się być dobrym ustawieniem. - Powiedzmy, że staram się być miła. On był miły, tak?
- Och, Nate jest zawsze miły! - zapewniła Lexie. Archibald zajął swoje miejsce. Z kącikiem ust uniesionym do góry, popatrzył na Claire, siedzącą naprzeciw niego. Angelline wywróciła oczyma poirytowana. Tak, mógł być z siebie dumny: właśnie udało mu się pomóc w czymś wielce samodzielnej i upartej pannie Claire Angelline. Brawo Nathaniel! Należy ci się Order Merlina Pierwszej Klasy. Drugi za prawidłowe wypinanie klaty. - Prawda, skarbie? - zaświergotała Lexie, wsuwając dłoń pod ramię Nathaniela.
- Oczywiście - odpowiedział, zerkając na nią. Lexie uśmiechnęła się i wyprostowała dumnie.
Dziwna była z nich para, czasem odnosiło się wrażenie, że są ze sobą z przyzwyczajenia, albo po prostu na pokaz. Ciężko było ich podsumować: wiecznie gadająca, urocza, choć sztuczna Lexie oraz niesamowity, milczący i nieco tajemniczy Nathaniel. Tak, byli zdecydowanie faworytami. Nawet dla niej, Claire, chociaż w sarkastycznej wersji. Bądźmy szczerzy: nie lubiła tych wszystkich zakochanych par, od których, z nadmiaru słodyczy, robiło jej się nie dobrze.
- Claire, właśnie opowiadałam Amarisie o tym jak mama Nate’a, pani Archibald, zaprosiła naszą rodzinę do siebie na obiad w te wakacje! - zawołała Gilbert tak, jakby to było coś faktycznie niesamowitego. W gruncie rzeczy te dwie rodziny często się spotykały. Claire po raz kolejny w ciągu 10 minut musiała ugryźć się w język, by nie wykrzyknąć kpiarskiego “Niesamowite!”, więc tylko wydusiła z siebie coś w rodzaju drugiego “o”. - Tak i wiesz, pokazała mi pierścionek, który dostała od pana Archibalda, pamiątkę po babce Nate’a, prawda? - zwróciła się do chłopaka, oczekując poparcia, chociaż wcale na nie nie zaczekała, tylko zaczęła mówić dalej. - Podarował go jej, jako pierścionek zaręczynowy. Jest na prawdę niesamowity, wysadzany diamentami w angielskim wzorze z…
- Chyba się na tym nie znam, wybacz Lexie - wtrąciła Claire modląc się o litość. Amarisa zerknęła na nią z ukosa, szybko rozumiejąc, że dobrze jej zrobi zmiana tematu.
- Em, Claire, jak ci poszły SUMY? - zagadnęła Tyler, ignorując oburzenie Lexie.
- Nienajgorzej - wyznała, przypominając sobie swoje oceny. - A wam?
- Och, całkiem zawaliłam eliksiry, tak, jak i historię magii, ale wątpię, żeby to komukolwiek poszło dobrze – jęknęła Lexie, na koniec wzruszając ramionami. Poprawiła rękawiczki, zaciskając dłonie jeszcze bardziej na przedramieniu Nathaniela. Claire parsknęła śmiechem, ale szybko się poprawiła, udając, że to nagły atak kaszlu. Nathaniel uniósł pytająco jedną brew.
- Em, tak. Mi też nie poszło - przyznała się, kiedy już opanowała atak “kaszlu”. - A tobie, Amariso?
- Nie jest źle, dzięki. Pewnie mogłabym dać z siebie więcej, ale chyba wystarczy na kontynuowanie tego, co chciałam - Uśmiechnęła się lekko. Fałszywie skromna, oczywiście.
- A ty Archibald? Nie pochwalisz się wynikami? - Claire uniosła kącik ust do góry, przyjmując minę bardzo podobną do tej, którą miał chłopak naprzeciwko niej.
- Tak jakby cię to interesowało, Claire - Zaśmiał się pod nosem, poklepując dłoń Lexie, która uśmiechnęła się uroczo. - Ale fajnie, że pytasz. Na kontynuacje starczy na pewno.
- Cudownie - Posłała mu wymuszony uśmiech.

Zdążyła przebrać się w szkolne szaty, kiedy zaczęło być widać zamek Hogwart z oddali. Przycisnęła nos do szyby, chcąc lepiej go widzieć. Nie wiedziała, czemu, ale kochała tą szkołę, chociaż to w końcu była szkoła. Uwielbiała swoje dormitorium, pokój wspólny Slytherinu, potrawy, nawet duchy mieszkające w zamku. Nie potrafiła nie chcieć tu przyjeżdżać. W gruncie rzeczy, to nawet nie wyobrażała sobie życia poza szkołą. No, bo co takiego będzie robiła? Rodzice są wystarczająco bogaci, obraca się w dobrym towarzystwie, prawdopodobnie odziedziczy interesy rodzinne, ale praca? Nigdy się nad tym nie zastanawiała. Co takiego chciałaby robić w przyszłości Claire Angelline?
Pokręciła głową, prychając na tak idiotyczny temat do rozmyślań. Już dawno przestała słuchać rozmowy w przedziale. Prawdopodobnie mogliby ją obgadać od stóp do głów, a ona i tak by tego nie zauważyła… gorzej byłoby, gdyby jednak zauważyła. Wtedy żadne z nich nie miałoby większych szans na przeżycie.
Usłyszała, jak drzwi przedziału otwierają się, ale nie raczyła nawet odwrócić głowy, by zobaczyć kto ich niepokoi. Czyjś szyderczy śmiech uderzył z siłą w jej uszy, więc poirytowana, oderwała się od okna, by delikatnie owego nowego kogoś zrugać i wygonić. Ale kiedy tylko odwróciła się ku drzwiom, zastygła, nie wiedząc, jak się dalej zachować. Otworzyła tylko usta chcąc coś powiedzieć, ale szybko zrezygnowała, zamykając je. Wtedy ją zauważył. Przez chwilę minę miał bardzo podobną do tej, którą przybrała ona, ale błyskawicznie opanował się, a na jego wargach pojawił się niesamowity, arogancki uśmiech, który serwował wszystkim. Zazgrzytała zębami, kiedy zmierzył jej postać od góry do dołu wzrokiem.
- Ach, Angelline! - zawołał, nie kryjąc samozadowolenia. - Miałem nadzieję gdzieś tu cię spotkać.
- Znacie się?! - Lexie wytrzeszczyła oczy, jeżdżąc wzrokiem od Syriusza do Claire. Dziewczyna niechętnie przytaknęła skinieniem głowy.
- Można to tak nazwać - mruknęła, mierząc Blacka spojrzeniem. - Co tu robisz? Wydawało mi się, że jesteś z Gryffindoru, Black, a wszystko, co ze Slytherinu napawa cię odrazą.
- Niesamowite. Dobrze ci się wydawało, Angelline. Ale wiesz, czasem to, co obrzydliwe ma w sobie także coś… magnetyzującego - Puścił do niej perskie oczko. Wbiła w obicie siedzenia paznokcie, chcąc się na niego rzucić z pięściami. Amarisa poruszyła się niespokojnie, mając ochotę oddalić się nieco od Claire.
- Dziwne, widzę ciebie, a magnetyzujesz tylko i wyłącznie moje pięści - Wzruszyła sarkastycznie ramionami Claire, uspokajając się nieco. Syriusz zachichotał, najwyraźniej nie przejmując się ani trochę tą uwagą.
- Więc jeśli twoje pięści będą chciały zjeść kiedyś z kimś kolację… to wiedzą gdzie mnie szukać - Wyszczerzył do niej zęby, sprawiając, że jej brwi powędrowały wysoko do góry.
Amarisa wydała z siebie cichy jęk zawodu. Od jakiegoś czasu podkochiwała się w każdym z Huncwotów po kolei. Teraz stanęło (o dziwo, na dłużej) na Syriuszu. Lexie otworzyła szeroko usta, mrugając zawzięcie. Ścisnęła Nathaniela za rękę na tyle mocno, by ten syknął z bólu. Dopiero wtedy Syriusz go zauważył i skinął mu głową. Byli w końcu z tego samego rocznika. Nate zmrużył oczy gniewnie, ale odwzajemnił gest.
- Nie, to są chyba jakieś żarty - jęknęła Claire, zwracając ponownie uwagę chłopaka na siebie. - Żartujesz sobie, tak? Rozmawiasz ze mną drugi raz w życiu i proponujesz mi… kolację, po tym, jak nazwałeś dom, do którego przynależę, obrzydliwym?!
- O nie, nie. To ty to powiedziałaś, ja po prostu nie miałem serca temu zaprzeczyć - wtrącił, ale go zignorowała. Podniosła się ze swojego siedzenia, powoli krocząc ku niemu. Syriusz mimowolnie cofnął jedną nogę do tyłu. Wycelowała w niego oskarżycielsko palcem.
- Uważasz, że umówiłabym się z tobą? Nawet cię nie znam! Poza tym nawet, jeśli bym cię znała to szczerze wątpię, by to cokolwiek zmieniło.
- Claire nie jest zwolenniczką randek. - mruknęła Amarisa, uśmiechając się blado na wspomnienie starań Regulusa. Syriusz najwyraźniej zrozumiał aluzję, bo uśmiechnął się z satysfakcją.
- Nie była zwolenniczką randek, bo mnie nie znała - poprawił ją Black. Angelline wciągnęła za świstem powietrze.
- Idź, idź, idź już sobie! Chyba, że chcesz żebym ci przemeblowała tą szczerzącą się buźkę! - Podeszła do niego i zaczęła okładać go rękami, pilnując się by pole ataku nie wykraczało poza jego ramiona.
- Idę, idę! - Osłonił się dłońmi, starając się zdusić w sobie śmiech. - Ale wrócę! - obiecał, zanim zamknęła mu drzwi przedziału przed nosem.
Zdążyła już odwrócić się do środka przedziału, kiedy zza pleców usłyszała czyjś zimny, oschły głos, po czym odpowiedź w podobnej intonacji. Zamknęła oczy, modląc się w duchu, by Syriusz nie wpadł na tą osobę, o której pomyślała. Zerknęła za siebie, uświadamiając sobie, że jej obawy się sprawdziły.
- Ups - syknęli chóralnie jej współtowarzysze podróży. Jęknęła cicho, wychodząc na zewnątrz, bo Regulus Black właśnie zamierzył się na swojego brata, który nie szczędził mu uśmiechu pełnego pogardy i tryumfu.
- Regulusie! - zawołała, w porę im przerywając. Obaj spojrzeli na nią, prostując się w ten sam sposób. Bracia byli do siebie bardzo podobni, chociaż Regulusowi brakowało arogancji Syriusza, jego uroku i uśmiechu. Był też nieco niższy od brata i drobniejszej budowy, idealnej dla szukającego, jakim był w drużynie Ślizgonów.
- Claire - mruknął ciepło młodszy Black, rumieniejąc na policzkach. Spojrzał jej w oczy żarliwie, po czym szybko opuścił głowę, przyglądając się butom Syriusza, jakby nagle wyjątkowo go zaciekawiły i wymagały poświęcenia im całej jego uwagi.
- Co ty wyprawiasz? - Uniosła jedną brew do góry, mierząc go bezlitosnym spojrzeniem. Syriusz oparł się luźno o drzwi przedziału, jakby czekając aż Claire sama dokopie jego bratu. Uśmiechnął się w typowy dla siebie sposób, zawieszając wzrok na Claire. Regulus zacisnął dłonie w pięści, po chwili je rozluźniając.
- Nic - wydukał w końcu na wydechu, nadal na nią nie patrząc.
- Jeśli zamierzanie się na własnego brata, to nic…- wtrącił Syriusz, bawiąc się jakimiś kluczami. Regulus rzucił mu nienawistne spojrzenie.
- Nie ciebie pytałam - warknęła, ledwo zaszczycając go spojrzeniem. Chłopak zamrugał zdezorientowany. Przecież miała go bronić, a nie naskakiwać na niego, tak?
- Jak wolisz, Cukiereczku.
- Nie jestem cukiereczkiem, jasne? - Zmrużyła oczy, starając się zabić go wzrokiem. - Poza tym pytałam cię o coś wcześniej i jakoś nie słyszałam odpowiedzi. A teraz mieszasz mi się w rozmowę?
- O co takiego pytałaś?
- Co tu robisz?
- Przechodziłem i pomyślałem sobie: wstąpię i odwiedzę mojego brata - wyrecytował Łapa śpiewnie. Regulus prychnął pod nosem coś, co brzmiało jak “wolne żarty”, a Claire parsknęła urywanym śmiechem.
- Uważaj, bo jeszcze ktoś ci uwierzy.
- Że niby kłamię?
- A nie?
Syriusz nabrał powietrza, mierząc ją spojrzeniem. Oczywiście, że nie przechodził tędy i oczywiście, że nie chciał odwiedzić brata, ale czy od razu trzeba zakładać, że kłamie? Zastanowił się chwilę nad swoją obroną, na koniec stwierdzając, iż jest na przegranej pozycji.
- Dobra - powiedział powoli i na wydechu. - Dobra, może i tak, ale to nie zmienia faktu, że nie trzeba tak od razu na mnie naskakiwać, tak?
- Och, daj spokój, oboje doskonale wiemy, że cokolwiek Regulus nie chciałby zrobić, to dałeś mu do tego odpowiedni powód - Syriusz skrzywił się mimowolnie.
- To, że jestem z innego domu niż ty nie znaczy, że musisz mnie od razu dyskryminować, Angelline.
- Dom tu nie ma nic do rzeczy - zaprzeczyła szybko, poirytowana już całą sytuacją.
- Claire, nic się nie stało - odezwał się Regulus, stając między nią a bratem. Popatrzyła na niego, lustrując jego mimikę.
- Jak wolicie - Wzruszyła w końcu ramionami. Odwróciła się na pięcie i weszła do swojego przedziału. Zamknęła za sobą drzwi i odetchnęła głęboko dla uspokojenia się.
- To teraz obaj bracia do ciebie startują? - zagadnęła Lexie z błyskiem w oku. Jej mina mówiła “czemu nic o tym nie wiemy”.
- Nie - odpowiedziała siląc się na spokojny ton głosu. - Nikt do mnie nie stratuje, okay?
- No, jak tam chcesz, ale było widać, że Reggie jest zazdrosny. A Syriusz zaprosił cię na kolację – Wzruszyła, niby to obojętnie, ramionami Amarisa. Claire burknęła coś pod nosem.
- Zazdrosna? - zachichotała Lexie w ramie Nathaniela.
- Nie - Amarisa wyprostowała się dumnie, pąsowiejąc. - Niby, o co?
- Nie wiem, myślałam, że to tobie się Syriusz podobał w poprzednim roku.
- To, że powiedziałam, że jest przystojny, jeszcze nie znaczy, że…
- Możemy skończyć ten temat? – żachnęła się Claire, zmęczona, pocierając sobie skronie.
Amarisa i Lexie wymieniły ostatnie, chłodne spojrzenia, uciszając się. W końcu żadna nie chciała zaraz na początku roku spięć. Claire odetchnęła, wyraźnie uspokojona. Nie czuła się komfortowo, jako temat przewodni rozmowy. Zazwyczaj bawiły ją sprzeczki Lexie i Amarisy, ale jakoś nie tym razem, nie kiedy chodziło o nią i to, że niby któryś z braci Black się do niej przystawia. Wzdrygnęła się na sama myśl o tym. Nie, żeby nie uważała ich za przystojnych, chodziło bardziej o to, że nigdy się z nikim nie spotykała. Nie w tym sensie. Być może, dlatego, że była zbyt uszczypliwa, szczera i uparta, na jakiekolwiek spotkania. Poprawiła kosmyk ciemnych włosów, wystający z luźno spiętego koczka.
Pociąg zaczął zwalniać, by w końcu móc zatrzymać się na stacji Hogsmeade, gdzie wysiadali. Claire wstała ze swojego miejsca, czekając aż dziewczyny zdejmą swoje bagaże.
Stanęła na siedzeniu, próbując dostać się do swojego kufra.
- Daj - westchnął Nate, wywracając oczyma. Claire zarumieniła się, mając nagłą ochotę tupnąć nogą.
- Sama sobie poradzę - odparła, próbując złapać za rączki kufra.
- W to nie wątpię - Jednym sprawnym ruchem chwycił za jej kufer i pociągnął go do siebie. Kolana ugięły się pod chłopakiem, kiedy ciężar go przygniótł, ale bez problemu postawił go na podłodze. Czwarty kufer, który musiał ściągać, więc nie było łatwo. Sapnął, patrząc tryumfalnie na Angelline. Dziewczyna zeszła z siedzeń i stanęła naprzeciwko niego.
- Dzięki Archi… Nate - poprawiła się szybko, próbując zmienić też barwę swojego głosu na milszą. W gruncie rzeczy była mu naprawdę wdzięczna, prawdopodobnie sama prędzej by zwaliła na podłogę nie tylko kufer, ale i siebie.
Nate posłał jej szczery, słodki uśmiech, puszczając ją przodem w drzwiach przedziału. Chwyciła za rączki kufra, spuściła głowę i wyszła szybko na korytarz, gdzie tłoczyli się już uczniowie.
- Nate! Nate! - usłyszeli wołanie poirytowanej Lexie. - Ej, uważaj, jak leziesz!
Amarisa mruknęła coś, co brzmiało jak “bez nerwów, Lex”.
- Nadepnął mi na buta! Nathaniel!
- Za tobą, Lex. - odkrzyknął zza ucha Claire. Zerknęła za siebie, na wyraz jego twarzy. Wydawał się być już tym wszystkim zmęczony, ale twardo się trzymał. Claire powstrzymała się od parsknięcia śmiechem.
Wieczór był chłodny, a powietrze wilgotne. Wyszła z pociągu razem z Nathanielem i innymi, stając na peronie. Wzdrygnęła się z zimna, otulając się szczelniej zielono-srebrnym szalikiem. Lexie pokiwała na nich ręką, siedząc już w jakimś powozie, zaprzężonym w niewidzialne dla niej testrale. Nathaniel burknął pod nosem coś, co brzmiało, jak “chodź”. Wyminął ją i ruszył ku wybranemu przez dziewczyny powozowi. Claire westchnęła i ciągnąc swój kufer za sobą, zaczęła kroczyć za Natem. Kółka bagażu zaczęły wydawać charakterystyczny dźwięk przy toczeniu się po chodniku. W końcu zostawiła kufer tam, gdzie reszta i mogła spokojnie wsiąść do powozu. Usiadła znowu koło Amarisy i wychyliła się, chcąc obserwować drogę, którą jechali do zamku. Chłodne powietrze smagało jej twarz, delikatnie orzeźwiając. Noc była jasna, przejrzysta, z pełnią księżyca. Zawsze napawało ją to swego rodzaju grozą, jakby coś w głębi duszy mówiło jej, że pełnia wcale nie jest taka dobra i ładna, jaką na pierwszy rzut oka się wydawała być. Odepchnęła od siebie te myśli, po raz kolejny już dzisiaj. Skrzywiła się uświadamiając sobie, jak wzrosła ostatnio częstotliwość myśli tego typu u niej.
Usłyszeli głodne, pełne rozpaczy wycie dość blisko ich powozu. Wzdrygnęła się, patrząc w tamtym kierunku, Amarisa jęknęła i przysunęła się bliżej niej, Lexie wrzasnęła na cały głos, chowając twarz w rękaw Nathaniela. Coś szarpnęło ich powozem i ten nagle się zatrzymał. Wbiła się mocniej w siedzenie, rozglądając się wokół.
- Co jest…? - warknął do siebie Nate, obejmując Lexie. Dziewczyna łkała cicho w jego ramię.
- Nie mam pojęcia - szepnęła Claire patrząc za siebie. Powozy za nimi zatrzymały się, a ludzie zaczęli nerwowo wymieniać jakieś uwagi i rozglądać się tak, jak i Claire. - Wygląda na to, że nie tylko my się zatrzymaliśmy - mruknęła, patrząc na osoby w powozie za nimi, w których Siedzieli Severus Snape, Robert Avery, George Mulciber i Olivier Selwyn. Claire zacisnęła usta, uświadamiając sobie, że są starsi od niej o rok i, że podejrzewa się ich o śmierciożerstwo. Odwróciła się szybko, rejestrując jeszcze, że Nathaniel kiwnął im głową na przywitanie i uśmiechnął się wyniośle. W tych kręgach taki uśmiech uchodził za miły. Nate mieszkał z nimi w jednym pokoju, ba kumplowali się, jeśli można to tak nazwać. Spojrzała w bok, dostrzegając tam jakiś ruch. Zmrużyła oczy, próbując nabrać większej ostrości i dojrzeć coś w ciemnościach. Szybko tego pożałowała.
Bestia wyskoczyła przed powóz błyskawicznie. Stwór przypominający postawą istotę ludzką, pokryty był sierścią, pysk, niczym u psa, warczał prawdopodobnie na nich i na testrale z przodu powodu. Claire podskoczyła do góry, Lexie pisnęła i osunęła się omdlała na siedzenie i na Nathaniela, który zbladł śmiertelnie, Amarisa skuliła się w sobie. Testrale wierzgnęły w taki sposób, że Claire o mało, co nie wypadła z powozu. Wychylona maksymalnie przez jego krawędź, zdążyła ledwo, co zaprzeć się rękoma, by zabezpieczyć się przed upadkiem. Kątem oka zaobserwowała, że Severus Snape wstał ze swojego miejsca i wychylił się ku niej, tak jak i Robert Avery oraz Nate. Spojrzała w drugą stronę i ledwo zdążyła zasłonić się ręką. Znalazła się twarzą w twarz… no dobra… twarzą w pysk z wilkołakiem. Usłyszała przeraźliwy ryk i warkot w jej kierunku.
Chwilę później leżała już na chodniku, przyciskając policzek do zimnego podłoża. Ból pojawił się później. Bolała ją głowa, czuła, jak coś płynie jej po boku twarzy, chyba tu oberwała najbardziej. Coś ciepłego również płynęło po jej ręce. Ktoś krzyknął jej imię, jeszcze ktoś inny zaczął piszczeć, ogólny gwar narastał, ludzie zaczęli panikować. Jęknęła z bólu, próbując się podnieść. Zdążyła sobie jeszcze tylko uświadomić, że to tylko pazury stwora. Zakręciło jej się w głowie, a przed oczami pojawiły się tajemnicze, ciemne mroczki. Zamrugała kilkakrotnie próbując się ich pozbyć. Wtedy wilkołak postanowił uderzyć po raz drugi.
- Nie! - zawołała rozpaczliwie, znowu osłaniając się ręką. Uderzenie nie nadeszło, zupełnie jakby to wybłagała. Wyjrzała zza rękawa, chcąc dowiedzieć się, co się stało. Zauważyła przed sobą jakiś ciemny kształt. Po chwili kształt zaczął nabierać konkretnych konturów.
Wielki, czarny pies stał tyłem do niej, mierząc się z o wiele potężniejszym od siebie wilkołakiem. Wydał z siebie ostrzegający warkot. Wilkołak cofnął się o kilka kroków, najwyraźniej zaskoczony, o ile wilkołak może być zaskoczony. Claire podniosła się na nogi, chwiejąc się przy tym niebezpiecznie. Pies zerknął na nią, jakby chciał jej przekazać, żeby nie zwracała na siebie uwagi. Wytrzeszczyła oczy, stwierdzając w myślach, że uraz w głowę był poważniejszy niż jej się wydawało. Pies nie mógł kazać jej nie zwracać na siebie uwagi.
Tak, jak i nie mógł jej bronić, a przecież to właśnie robił!
O dziwo, wilkołak zainteresował się psem dużo bardziej niż nią. Chwilę później tańczyli już w morderczych objęciach swoich łap i pazurów, siłując się ze sobą.
Oboje zniknęli w ciemnych, wysokich krzakach, prowadzących dalej do Zakazanego Lasu.
- Claire! - Ktoś usilnie próbował się z nią porozumieć, nie słyszała go. Nie chciała go słyszeć. Nadal chwiejąc się niebezpiecznie, patrzyła na miejsce, w którym zniknęły potwory. - Claire, Claire słyszysz mnie? - Poczuła, jak ten sam ktoś przytrzymuje ją w talii. Była mu za to bardzo wdzięczna, mogła oprzeć ciężar swojego ciała na nim i odciążyć swoje drżące nogi. Obróciła głowę w stronę tej osoby. Jej nieobecny wzrok padł na bladą, przerażoną twarz Nathaniela. Tuż za nim wyłaniała się Amarisa i o dziwo, Severus Snape razem z niejakim Olivierem Selwynem.
- Nate? - wydyszała, próbując złapać ostrość spojrzenia. Nie wiedziała, czemu, w okolicach jej serca pojawiło się ukłucie.
- Jestem, jestem - odpowiedział, przyciskając ją mocniej do boku. - Severusie, możesz mi pomóc?
- Angelline? Wszystko ok? - Blada, ziemista twarz Severusa Snape’a nachyliła się nad nią. Haczykowaty nos zawisł niebezpiecznie blisko niej. Skrzywiła się, marząc o tym, by móc już znaleźć się w swoim dormitorium.
- Jeśli nie odsuniesz się ode mnie dalej i nie przestaniesz na mnie chuchać, to może nie być - wymamrotała, usiłując wyprostować się dumnie, co jej kompletnie nie wyszło. Severus nabrał głęboko powietrza, odchylając się od niej. Czarne, tłuste i nieco przydługie włosy zakołysały się koło jego uszu.
- Nic jej nie będzie - syknął przed zaciśnięte zęby.
- Wiesz, że jeśli będzie, to ty za to bekniesz? - upewnił się Nathaniel dość oschle. Nie rozumiała, o czym rozmawiają. Snape zazgrzytał tylko zębami.
- Nate! - zawołał słaby, omdlewający wręcz głos Lexie. Amarisa jęknęła cicho i zajrzała Claire w źrenice. Wywróciła oczyma, utrudniając jej tym samym zadanie.
- Dajcie ją po powozu, a ty nie ruszaj się! - poprosiła Tyler. Nathaniel parsknął śmiechem pod nosem, najwyraźniej próbując samemu rozładować atmosferę.
- Oo, zamknij się Archibald - mruknęła pod nosem Claire, próbując usilnie iść ku powozowi, mimo żelaznego objęcia chłopaka.
- Taa, nic jej nie będzie - przytaknął chłopak, kręcąc głową.
- Ale nie myśl sobie, nie ominie cię wizyta w skrzydle szpitalnym! - wtrąciła żywo Amarisa, tym samym dowodząc, że jej mdły wygląd wcale nie świadczy o małej sile.
- Litości…



- Auć! - syknęła po raz kolejny, kiedy pani Pomfey, szkolna pielęgniarka, przyłożyła jakiś wacik nasączony żółtą mazią do rozcięcia jej prawej ręki. Siedziała na jednym z łóżek szpitalnych, a tuż koło niej stał orszak chwalebny. Amarisa podtrzymywała Lexie za łokieć, Regulus stał nieco dalej, nie chcąc najwyraźniej przeszkadzać, Nathaniel i Severus dyskutowali o czymś z profesorem Slughornem i zastępcą dyrektora, profesor McGonagall, która jakimś cudem zyskała sobie pełen szacunek Claire.
Pani Pomfey obdarzyła ją kolejnym, ostrym spojrzeniem, tym samym wyrażając swoją głęboką dezaprobatę dla jej narzekań. Przycisnęła natarczywie wacik jeszcze raz. - To boli! - zawołała Claire, zabierając rękę.
- Nie wierć się tak, Angelline! To nie ma sprawiać ci przyjemności tylko wyleczyć ci rękę! - powiedziała sucho, ściągając usta. Poprawiła sobie czepek na głowie i kontynuowała czynność, tym razem ściskając jej rękę mocniej tak, by nie mogła jej wyrwać z uścisku.
Claire burknęła pod nosem coś o “głupich wilkołakach atakujących niewinne dziewczyny” i zacisnęła mocniej zęby, krzywiąc się z bólu.
Oceniając jej obrażenia, wcale nie było tak źle. Jak się okazuje, wilkołakiem wcale nie będzie, uderzyła się mocno w głowę o chodnik i to mógł być wstrząs mózgu, ma wybitego palca (nie wiedzieć, czemu), rozciętą rękę i liczne obicia, które już jutro zamienią się w soczyste siniaki. Czuła, jak puchnie jej wybity palec u prawej ręki. Oczywiście dla pani Pomfey nie było to żadnym utrudnieniem. Palec miał być w idealnym stanie, gdy tylko pielęgniarka skończy akcję z rozcięciem. Westchnęła ciężko, czując zmęczenie w każdym mięśniu swojego ciała. Wszystko ją bolało, była zmęczona, głodna i senna. Nie poszła na ucztę, zabrano ją od razu tutaj. Dziewczyny oczywiście zjadły coś na szybko, musiały też zostać na przemówieniu dyrektora. Przyszły przed sekundą, co i tak wyjątkowo ją zdziwiło. Za nimi ciągnęli się Nathaniel i Snape, a na końcu Regulus.
- Nie wyglądasz najlepiej - skomentowała Lexie, cmokając.
- Dzięki, pocieszasz mnie - sarknęła Claire.
- Och, wiesz, o czym mówię - Machnęła ręką lekceważąco.
- Jasne.
Huk otwieranych drzwi sprawił, że szyby zatrzęsły się niebezpiecznie w pomieszczeniu. Podskoczyła do góry, wytrącając pani Pomfey wacik z ręki. Pielęgniarka warknęła, kierując morderczy wzrok na przychodnia. Lexie pisnęła, chwytając się za serce.
- Przyszedłem, jak tylko się dowiedziałem…! - rozległ się głos Syriusza, przepełniony oburzeniem i… troską?
- BLACK! PRZYSIĘGAM CI, NA BRODĘ MERLINA, ŻE JEŚLI JESZCZE RAZ… - zaczęła pani Pomfey przepełniona dziką furią.
- … wejdę w ten sposób, to wyrzucił mnie pani za drzwi. Tak, tak już to przerabialiśmy - Wyszczerzył zęby, podchodząc do łóżka Claire. Spojrzał na nią okiem znawcy i zaczął liczyć oraz oceniać jej obrażenia.
- Uch! - prychnęła pani Pomfey, pąsowiejąc. Zajęła się szykowaniem drugiego wacika, znowu maczając go w żółtej mazi z miski i mrucząc pod nosem coś, co przypominało stek przekleństw.
- Fuj - Skrzywiła się Claire, odsuwając się nieco od szafki, na której owa miska stała. - Co ty tu robisz? - Spojrzała na niego karcąco. Szybko jednak zmieniła wyraz swojego spojrzenia. Dostrzegła na twarzy chłopaka zadrapania i rozcięcia, nieświadczące o niczym dobrym. Zamrugała kilkakrotnie. Poczuła, jak serce podjeżdża jej do gardła. – Grzmiący Slytherinie, co ci się stało, Black!
- Co…? A… to nic takiego - bąknął, obojętnie wzruszając ramionami. - Lepiej mów, co z tobą.
Przyjrzała mu się uważnie, obserwując tym razem jego rany. Kilka niegroźnych zadrapań, świeżych siniaków. Nic wielkiego, ale jednak, kiedy rozmawiali jeszcze w pociągu, nie miał nic takiego. Wydawał się być całkiem zdrowy, więc co się stało teraz? Czyżby już zdążył wdać się w jakąś bójkę?
Przyszedł jej do głowy wilkołak i pies, znikający w chaszczach. Wzdrygnęła się, szybko usuwając z głowy to wspomnienie.
- Nie jest źle - mruknęła, wypowiadając swoje zdanie na ten temat. Pani Pomfey prychnęła po raz kolejny. Chłopak uniósł jeden kącik ust do góry.
- Czyżby?
- Tak… Więc, co tu robisz?
- Przyszedłem do ciebie! - obruszył się Black.
- Nie przypominam sobie żebym cię zapraszała - Uniosła do góry jedną brew zadziornie.- AUĆ! - wrzasnęła, kiedy pielęgniarka znowu dorwała się do jej ręki.
Zrobiła bardzo nieszczęśliwą minę.
- Moja obecność nie wymaga specjalnych zaproszeń, to sam zaszczyt - Wyszczerzył zęby dumnie.
- Dla kogo zaszczyt, dla tego zaszczyt, komu wiatr w oczy…
- Eej! Nie myśl, że ci uwierzę. Poza tym mówiłem ci, że wrócę!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Rozdziały