Otworzyła na oścież okno
swojego pokoju. Sowa, która jeszcze chwilę temu w nie stukała, wleciała do środka,
wpuszczając za sobą duszne, letnie powietrze. Z cichym tupnięciem, sówka
wylądowała na zabałaganionym biurku, wysuwając z dumną żółtą nóżkę, do której
przywiązana była wypukła koperta.
Założyła ciemny kosmyk
włosów za nieco spiczaste ucho, wywróciła oczyma i podeszła do ptaka. Gdy tylko
odwiązała kopertę, sowa wzbiła się w powietrze, zatoczyła koło honorowe wokół
zdobnego, srebrnego żyrandolu i wyleciała przez nadal uchylone okno. Claire
Angelline patrzyła za nią jeszcze chwilę, zanim zabrała się za rozpieczętowanie
koperty. Z westchnieniem uświadomiła sobie skąd owy list pochodzi. Oczywiście,
że ze szkoły. Nie mogło to być nic innego, nie pisała z nikim, bo i po co? Dwie
koleżanki z jej dormitorium już nauczyły się, że nie odpisuje na listy. Nie lubi
pisać, więc i po co ma to robić?
W kopercie było kilka
zawiniątek. Jedna lista podręczników, list od opiekuna domu - profesora
Slughorna, nauczyciela eliksirów - przypominający o nowym roku szkolnym, który
zaczynał się 1 września oraz wyniki egzaminów SUMY. Zamrugała kilkakrotnie, nie
chciała znać wyników, wiedziała, że nie popisała się wiedzą. List od Slughorna
zmięła od razu i rzuciła w kąt pokoju. Wiedziała, co tam jest, więc czy
opłacało jej się czytać to samo po raz enty?
Listę podręczników przypięła
szpilką do korkowej tablicy z dużym napisem „MEMO” po środku, powieszonej na
ścianie. Usiadła na skraju biurka, zrzucając tym samym z niego kilka rzeczy,
którymi się nie przejęła. Postanowiła zając się wynikami SUMÓW. Zawadiacko
uniosła jedną brew, jakby pergamin rzucał jej wyzwanie. Interesowały ją dwa, no
może trzy przedmioty. Ominęła, więc resztę wzrokiem, uświadamiając sobie, że są
to przeważnie same zadowalające. Jeden wybitny, dwa powyżej oczekiwań.
Uśmiechnęła się dumna z siebie. Tylko jeden nędzny, więc nie było aż tak źle.
Nędzny oczywiście otrzymała z historii magii, wybitny z obrony przed czarną
magią, zaś powyżej oczekiwań z eliksirów i transmutacji. Prychnęła pod nosem,
odrzucając niepotrzebny jej już pergamin. Siadła znów na parapecie swojego okna
i założyła nogi pod brodę. Rozejrzała się dumnie po swoim pokoju. Czuła, że do
niego w pełni przynależy, a jednak coś mówiło jej, że nie tu jest jej miejsce.
Wszystko tak nudnie znajome; ciemne, drewniane meble jak komoda, łóżko z
zieloną narzutą, biurko zasypane drobnymi przyborami codziennego i szkolnego
użytku, biblioteczka z poprzewracanymi książkami, których nigdy nie
przeczytała, duża, rzeźbiona szafa, srebrny, zdobny żyrandol, miękki,
zielonkawy dywan z bawełny, fotel, krzesło przy biurku, dwie pufy… a jednak
czasami miała wrażenie, że patrzy na rzeczy kogoś innego, kogoś, kogo nie zna.
Skarciła się w myślach za tak bzdurne odczucia. Spojrzała za okno, ciesząc się
spokojem, jaki panował na zewnątrz. Nie lubiła ani hałasu, ani tłoku, wolała
samotność i nie kryła się z tym. Pewnie, dlatego Lexie, Amarisa, czy nawet
rodzice nie potrafili z nią rozmawiać. Jakże często zastanawiała się nad tym by
to zmienić, by dać innym dostęp do jej świata. Nie byłoby to nic złego, nic, co
mogłoby ją skrzywdzić, a jednak do tej pory nie potrafiła tego zrobić.
Zmrużyła oczy, przypominając
sobie swoje współlokatorki ze szkoły. Lexie Gilbert i Amarisa Tyler. Nie
myślała o nich często, nie miała takiej potrzeby. Wiedziała, jak często obie
próbowały do niej dostrzec, że liczyły na coś więcej niż prosta wymiana zdań w
ciągu dnia. Szczególnie Lexie nie potrafiła się z tym pogodzić, być może,
dlatego, że ona, Claire była wyjątkowo otaczana przez nauczycieli, a może
chodziło o jej własne, dziwaczne ambicje? Amarisa dużo poważniej traktowała
zażyłości z innymi, dużo roztropniej dobierała sobie towarzystwo.
A ona, Claire? Nigdy nie
zabiegała o niczyje względy, nigdy nie potrzebowała przyjaciół, jak też i nigdy
ich nie miała. Nikogo nie traktowała, jako przyjaciela, nikt na takie miano nie
zasługiwał. Rodzice, Anabelle i Daniel Angelline, nie uważali tego za dobry
znak, chociaż jakoś nie starali się jej na siłę wyperswadować skłonności do
osamotnienia. W gruncie rzeczy ulegali jej pod niemal każdym względem. Może,
dlatego często słyszała, jak bardzo jest pyskata i rozpieszczona. Nie robiło to
na niej żadnego wrażenia.
Wyciągnęła przed siebie
dłoń, badając jej strukturę. Jasna karnacja, długie palce, zakończone
spiłowanymi paznokciami, pomalowanymi na francuski manicure. Poprawiła tą samą
dłonią ciemne włosy spięte w luźny kok, jaki zazwyczaj nosiła. Grzywka na
prawym boku zbuntowała się i potargała. Luźne kosmyki z koka opadały na blade,
szczupłe ramiona.
Zadarty ku górze nosek,
duże, granatowe oczy, małe, wąskie usta. I twarz niczym u elfa. Cała ona. Nic
się nie zmieniła przez kilka ostatnich miesięcy, wszystko było w niej takie
same. Nie lubiła zmian, nie tolerowała ich. Zamknęła oczy, biorąc oddech.
Musiała kupić podręczniki, dobrać odpowiednie ingerencje, by uzupełnić apteczkę.
Nowy rok szkolny zawsze się z tym wiązał.
- Claire! - Uniosła głowę,
kierując się ku drzwiom skąd dochodził głos jej matki. Wywróciła oczyma, nie
ruszając się z miejsca. - Claire, na dół! - nalegała ostro Anabelle,
najwyraźniej czymś podenerwowana.
- Przecież schodzę -
mruknęła pod nosem, wcale się nie spiesząc. Wyszła ślamazarnie z pokoju,
przeszła przez ciemny, długi korytarz ozdobiony dużą ilości obrazów. Zbiegła ze
schodów, przeskakując po dwa stopnie. Pani Angelline stała koło drzwi
prowadzących do kuchni, obejmując się ramionami. Oliwkowe czoło przecinała mała
zmarszczka najprawdopodobniej od zamartwiania się. Kreski w kącikach oczu
wskazywały na to, że lubiła się uśmiechać, chociaż same jej oczy miały w sobie
chłodne, stalowe błyski. Zerknęła na przedramię matki, na którym wypalony był
Mroczny Znak. Zacisnęła usta. Ostatnio często zerkała na ramiona rodziców,
jakby coś ciągnęło ją choćby do spojrzenia na Znak.
Anabelle zmierzyła ją
karcącym spojrzeniem, cmokając cicho.
- Co?
- Wołam cię i wołam. Mogłabyś,
chociaż odpowiedzieć - mruknęła z wyrzutem. Claire uniosła wysoko brwi.
Ostatnimi czasy wydawało jej się, że Anabelle zbyt często domaga się jej
obecności, za często chce wiedzieć, co Claire robi, gdzie jest. Przecież nie
była dzieckiem! A czy nie tak ją traktowano?
- Nie słyszałam -
odpowiedziała, wymijając matkę i kierując się do kuchni. Usiadła przy
eleganckim drewnianym stole, kładąc łokcie na jego blacie.
Pan Angelline wychylił się
zza czytanej gazety, Proroka Codziennego i zmierzył Claire spojrzeniem.
- Potrzebuję kasy -
mruknęła, patrząc na biały kredens naprzeciw niej.
- Potrzebujesz? - powtórzył
jej ojciec, odkładając gazetę na stół i nachylając się w jej kierunku.
- Tak, na podręczniki -
wzruszyła ramionami już po raz kolejny, nie patrząc na ojca.
- Oczywiście. A kiedy chcesz
po nie jechać, skarbie?- dopytywał Daniel, nie spuszczając oczu z córki.
Zmarszczył czoło, starając się nie pokazywać uczuć.
- Jeszcze nie wiem -
odpowiedziała, starając się brzmieć neutralnie. W gruncie rzeczy im szybciej
tym lepiej, tak? Zaczęła skubać dolną wargę zębami. Zawsze tak robiła, kiedy
nad czymś myślała. I zawsze irytowało to jej matkę w takim samym stopniu.
Anabelle syknęła pod nosem dając jej ostrzeżenie. Claire wymamrotała coś pod
nosem, ale usłużnie przestała. To był głupi nawyk, sama o tym wiedziała, w
innym przypadku nie posłuchałaby matki tak szybko.
- Kiedy już będziesz
wiedziała, daj znać, pojadę z tobą - zaoferował się, posyłając jej mdły
uśmiech. Zamrugała kilkakrotnie oczyma, zakładając wolny kosmyk z koka za ucho.
- Nie widzę takiej potrzeby,
tato. Chętnie pojadę sama.
- Będziesz musiała wtedy też
sama to dźwigać, nie ma mowy, bym ci na to pozwolił, Claire. Obiecuję grzecznie
poczekać w kawiarni, aż sama wszystko załatwisz, jeśli tego właśnie będziesz
chciała - obiecał, usilnie się w nią wpatrując. - Co ty na to?
- A mam wyjście? -
Westchnęła, nie mając ochoty się kłócić.
- Nie sądzę.
Przyspieszyła kroku, chcąc
zostawić swego opiekuna jak najdalej w tyle. Oczywiście wiedziała, że taka
akcja jest od razu skazana na niepowodzenie, jej ojciec bez żadnego kłopotu za
każdym razem ją doganiał. Sapnęła poirytowana, poprawiając ciemną torbę
przewieszoną przez ramię. Ulica Pokątna, na której się znajdowała, jak zawsze
była zatłoczona, kolorowe wystawy sklepów przyciągały uwagę, a ludzie chodzili
w kilkuosobowych grupkach, cicho ze sobą rozmawiając. Tak to wyglądało na
pierwszy rzut oka, ale kiedy Claire przyjrzała się temu wszystkiemu z bliska,
zauważyła, że niektóre ze sklepów pozabijane są deskami, na tablicy ogłoszeń
pogardliwie uśmiechają się do niej dwaj poszukiwani przez Ministerstwo Magii
poplecznicy Czarnego Pana, że ktoś różdżką wypalił na jednym z ogłoszeń Mroczny
Znak. Ludzie poruszali się wyłącznie w grupach, sprawnie i szybko, nie
zatrzymując się nawet, by popatrzeć przez chwilę na witryny sklepów. Ścisnęła
mocniej ramię swojej torby, znowu uświadamiając sobie, że jej rodzice kiedyś
należeli do Śmierciożerców, ale odeszli od nich, kiedy ona, Claire, miała iść
do szkoły. Tak wiele słyszała, o mściwości i okrucieństwie Lorda Voldemorta,
ale jakoś nie mogła sobie przypomnieć, by jej rodziców spotkała za odejście
jakaś poważna kara. Szczerze mówiąc wcześniej nigdy się nad tym nie
zastanawiała, ale teraz, kiedy o tym pomyślała, wydało jej się to, co najmniej
dziwne, ale przecież nie jej to było oceniać. Spojrzała w bok, na swoje odbicie
w jednej z szyb sklepów. Ciemne włosy ułożyła w typowy dla siebie japoński
koczek, nie przejmując się wystającymi z niego kosmykami. Było ciepło, więc
miała na sobie niebieską bluzeczkę na ramiączka i rybaczki. Usłyszała za sobą
chrząknięcie ojca, więc przystanęła na chwilę, by na niego popatrzeć. Otworzyła
szerzej oczy, widząc, jak jest blady. Wyglądał na schorowanego. Zacisnął mocno
usta, wycierając chustką wysokie czoło.
- Coś nie tak? - spytała,
kiedy do niej podszedł.
- Nie, nie - Spróbował się
uśmiechnąć i wyglądać naturalnie, oczywiście bez efektów. I tak wiedziałaby, że
kłamie, nie łatwo było ją oszukać, sama była mistrzynią łgarstw. Uznała, że
pozwoli mu uwierzyć w swój talent aktorski i milczała. - Em, słuchaj, Claire,
muszę… coś załatwić, więc… może spotkamy się koło lodziarni, kiedy już… oboje
załatwimy swoje sprawy? - zaproponował, nie patrząc jej w oczy. Patrzyła na
niego chwilę, rozważając opcje, jakie przed nią postawił. Ostatecznie
uśmiechnęła się lekko.
- Dobrze - zgodziła się
gładko, udając naiwną. - Muszę kupić jeszcze tylko książki i nową szatę
szkolną.
- Tak, oczywiście. - Pokiwał
głową, sięgając do wewnętrznej kieszeni swojej szaty. Wyjął sakiewkę z
pieniędzmi i wręczył jej całość, nie zwracając uwagi, że sam został z niczym. -
Uważaj na siebie - poprosił na koniec. Odwrócił się na pięcie i odszedł
zostawiając ją samą na środku ulicy.
- Jak zawsze - Uniosła jeden
kącik ust do góry. Schowała szybko sakiewkę do torby i ruszyła za ojcem.
Zwinnymi ruchami przesuwała
się od tablicy ogłoszeń, do reklamy jakiegoś sklepu, po jakieś samotnie drzewo.
Nie chciała przecie, by ją zauważono. Musiała się dowiedzieć, o co chodzi.
Daniel Angelline wszedł w ciemną odnogę ulicy Pokątnej. Claire przeczytała
tabliczkę z nazwą ulicy przyczepioną do
muru.
„Ulica Śmiertelnego
Nokturnu”
Zmrużyła oczy, przystając na
chwilę. Jeszcze nigdy tu nie była i jakoś nie przypominała sobie, by
kiedykolwiek któreś z jej rodziców tu zaglądało. Czy nie była to ulica, na
którą chodzili czarnoksiężnicy i wiedźmy?
Pokonując mdłości, jakie ją
ogarnęły, ruszyła dalej za ojcem, chowając się w cieniu jaki rzucały kamienice.
Minęła po drodze kilka osób, przemykających przez ulicę tak, jak ona. Daniel
zatrzymał się i zaczął rozglądać na różne strony. Claire przylgnęła do zimnego
muru, odwracając głowę w drugą stronę. Wstrzymała oddech. Pan Angelline
najwyraźniej niczego nie dostrzegając, wszedł do jednego z domów. Claire
odczekała jeszcze chwilę, po czym podbiegła do odpowiednich drzwi i kucnęła
przy nich. Przyłożyła ucho do ciemnego, starego drewna. Nie liczyła na to, że
coś usłyszy, ale najwyraźniej drewno było cienkie, a mężczyźni w środku nie
przypuszczali, ze mają wolnego słuchacza. Głosy słychać było wyraźnie.
- …więc nie rozumiem, czego
oczekuje? To jeszcze dziecko, Norrison! - Usłyszała, pełen emocji, głos swojego
ojca. Nie mogła widzieć jego miny, ale wyobraziła sobie jak pąsowieje na
twarzy.
- Słuchaj, Angelline, nie mi
to oceniać. Takie dostałem rozkazy. Gdzie… teraz jest? - Drugi mężczyzna,
nazwany przez Daniela Norrisonem, najwyraźniej nie zamierzał odpuścić.
Zauważyła, że coś zagłusza rozmowę, że nie słyszy wszystkiego.
- Na... jeśli chcesz, to nie
będzie problemem ją poznać… jest bardzo podobna do... - W głosie pana Angelline
dało się słyszeć nutkę goryczy. O kim mówili? Kto był, do kogo bardzo podobny?
Czemu nie słyszała wyraźnie wszystkiego?
- Nic dziwnego. Od samego
początku zapowiadało się, że taka będzie - odparł Norrison, tak jakby się
uśmiechał. - Tylko nie jej oczy.
- Tak, to prawda. Oczy ma….
- przytaknął Daniel. - … wiesz, co On planuje?
-Tego nikt nie wie,
przyjacielu. Ale myślę, że niedługo ty i Anabelle możecie spodziewać się wizyty
i….
- Tak, domyślam się. Ale
Claire musi zdążyć wrócić do szkoły - zastrzegł od razu. Claire drgnęła na
dźwięk swojego imienia.
- I zdąży, o to się nie
martw, w końcu…. - Kolejne zaburzenia. Przyłożyła ucho bliżej, ale nic to nie
zmieniło. Zaczęła nerwowo skubać wargę.
- Norrison?
- Hmmy?
- Przekaż mi, co mówił.
Dokładnie.
- Dokładnie? - powtórzył,
biorąc głęboki, świszczący oddech. - Chciał, żebyście z Anabelle przygotowali…
- Cześć - Usłyszała koło
ucha cichy szept. Na szyi poczuła ciepły powiew powietrza. Pisnęła pod nosem,
jak najszybciej podnosząc się z kucek i stając na nogi. Przed nią stał wysoki,
przystojny chłopak o ciemnych włosach, nienagannej postawie i niepowtarzalnym
uśmiechu. Woń jego perfum mąciła jej w głowie. Nie słyszała jak nadchodził,
poruszał się bezgłośnie.
- Co do…?! - Niemal
krzyknęła, uświadamiając sobie kogo ma przed sobą. Chłopak, na potwierdzenie
swojej tożsamości, uśmiechnął się powalająco. Uśmiech był jego wizytówką. - Co
ty tu robisz, do cholery?
- Mógłbym to samo pytanie
zadać tobie, skarbie.
- Nie twój interes - warknęła,
próbując wybadać, czy ich usłyszano.
- Czekaj, czekaj… ja cię
znam. Jesteś Angelline. Claire Angelline, ta o której mój brat w kółko nawijał,
tak? - Zachichotał, opierając się o kamienice.
- Mhm, jak wolisz. A ty
jesteś Syriusz, brat Regulusa - Ponownie spróbowała przyłożyć ucho do drzwi,
kompletnie ignorując chłopaka.
- We własnej osobie,
Cukiereczku, ale wolałbym, żebyś nie powiązywała mnie z… moim braciszkiem -
zastrzegł, puszczając do niej perskie oczko. Prychnęła, poirytowana. Czy on nie
widział, że jej przeszkadza? Nie ma czasu na pogawędki o prywatnych
rozrachunkach braci Black.
- Fajnie - mruknęła,
starając się go pozbyć. Skąd mogła teraz wiedzieć, o co pytał jej ojciec?! -
Teraz cicho bądź - syknęła, odpychając go lekko.
- Próbujesz szpiegować kogoś
na Nokturnie? No, no. Jesteś albo bardzo odważna i bardzo głupia, albo ostro
popaprana i bardzo głupia, z naciskiem na to drugie - Parsknął, nawet nie
ruszając się z miejsca.
- Dobra, podzieliłeś się
własnym zdaniem, teraz zjeżdżaj - Spróbowała znów wsłuchać się w odgłosy za
drzwiami, ale jedyne, co usłyszała tylko zagłuszone czymś szepty.
- Wiesz, gdybyś nie była
dziewczyną…
- Nie interesuje mnie to -
ucięła, rzucając mu wściekłe spojrzenie. - Przez ciebie gówno się dowiedziałam
- Pokręcił głową najwyraźniej czymś rozbawiony.
- Widzisz te drzwi? -
Wskazał brodą na te, do których przykładała ucho. - Widać, że są zaczarowane.
Nie ma mowy, żebyś usłyszała coś, co ci w środku chcą zataić. To, co słyszałaś,
to pewnie tylko strzępek tego, o czym tak na serio rozmawiają. Usłyszałaś tylko
to, co mogłaś słyszeć - Popatrzył na nią z politowaniem, którego tak strasznie
nienawidziła. Poczuła, jak policzki jej pąsowieją.
Bez wahania przyłożyła
jeszcze raz ucho do drzwi, starając się skupić na tym, co kto mówi. Usłyszała
tylko dżwięki zbliżone do tych, które wydaje włączony odkurzacz i szepty,
których nie dało się od siebie rozróżnić. Czasem padało jakieś pojedyncze
słowo, które wyłapywała.
- Pięknie - mruknęła do
siebie, przeczesując palcami grzywkę. Odeszła od drzwi i wyprostowała się
wściekła.
- Mówiłem - Wyszczerzył
zęby, dumny ze swego.
Claire westchnęła. Odwróciła
się na pięcie i ruszyła ku wyjściu z ulicy. Chciała już wrócić na Pokątną i
zając się faktycznie tym, co miała kupić. Nie przeszła nawet do końca zaułka,
kiedy Syriusz zrównał się z nią.
- Wiesz, muszę ci
powiedzieć, że jesteś całkiem ładna, jak na wybrankę Regulusa. Myślałem, że ma
dużo gorszy gust - zagadnął, poprawiając idealnie ułożone włosy.
- Uznam, że tego nie
słyszałam.
- To miał być komplement -
obruszył się, zerkając na nią kątem oka.
- W takim razie musisz
jeszcze sporo popracować nad prawieniem ich komuś, bo kiepsko ci idzie - Minęła
zakręt i wyszła na ulicę Pokątną, kierując się od razu do księgarni Esy i
Floresy. Black szedł z nią ramie w ramie, przyglądając się jej natarczywie i
nie przejmując się jej uszczypliwością. Z tego, co słyszała wiele dziewczyn w
szkole dałoby się pokroić za zamienienie z nim kilku słów, albo chociaż za sam
jego uśmiech. Mogła, więc uważać się za szczęściarę, skoro z nią szedł. Tylko,
czemu z nią szedł? Nawet jej nie znał, nigdy z nią nie rozmawiał. Może
stwierdził, że faktycznie jest głupia, skoro chodzi sobie po Śmiertelnym
Nokturnie i szpieguje Bóg wie, kogo, więc trzeba ją ładnie przeprowadzić na
„jasną stronę mocy”? Ale przecież to nie było w stylu Syriusza Blacka. Tak dużo
już słyszała o jego arogancji i egoizmie, że to nie byłoby do niego podobne i
ciężko byłoby jej w coś takiego uwierzyć. Zresztą gdyby tak było pewnie dałaby
mu po twarzy, bo czego, jak czego, ale nienawidziła litości i łaski. Nie były
jej potrzebne od nikogo, a już na pewno nie od niego.
- Mam rozumieć, że teraz
będziesz za mną łaził, tak? - spytała w końcu, nie zaszczycając go nawet
spojrzeniem. Skrzyżowała ręce na piersiach.
- Jeśli będzie mi się
chciało - Wzruszył ramionami obojętnie. - Próbuję zrozumieć, co takiego
Regulusa w tobie pociąga i szczerze ci powiem, że nie mam pojęcia.
- Dzięki, nie ma, co -
sarknęła, przyspieszając kroku. Zaczynał ją wkurzać. Przesadnie przystojny,
przesadnie uczesany, przesadnie wyperfumowany… Czy było coś, czego nie miał
idealnego? Zaśmiał się, odrzucając głowę do tyłu.
- Miałem na myśli to, że nie
jesteś w jego typie.
- Taak? A w czyim typie,
według ciebie, jestem? - mruknęła, potykając się o wystającą płytkę chodnikową.
Zaklęła od serca. Szarpnęła za klamkę drzwi księgarni, otwierając je. Rozległ
się dźwięk dzwonka, zwiastujący nowego klienta. Wiedziała, że Syriusz wejdzie
za nią, więc nawet nie próbowała zatrzasnąć mu drzwi przed nosem. Rozejrzała
się po stosach książek poustawianych na każdej wolnej przestrzeni. Skrzywiła
się. Serio nie lubiła czytać.
Kilka osób stało w kolejce z
ciężkimi tomami w rękach. Black stanął idealnie za nią i nachylił się do jej
ucha. Znowu poczuła kuszące perfumy i wzdrygnęła się, czując dreszcz na
plecach.
- W moim, Angelline -
zamruczał. Zamrugała kilkakrotnie, starając się sobie przypomnieć, jak się
nazywa. Otrząsnęła się, kiedy dzwonek przy drzwiach znowu dał o sobie znać.
- Nie sądzę - powiedziała
miękko, podsuwając się o kilka kroków do przodu.
Stanęła w kolejce,
przypominając sobie, po co tu jest. Wyjęła listę podręczników z torby i
ścisnęła ją mocno. Usłyszała za sobą cichy chichot.
- Czas na mnie. Do
zobaczenia w szkole, Angelline - szepnął jej do ucha po raz kolejny. Wyszedł z
księgarni, zostawiając za sobą swój zapach. Pogwizdując, zniknął jej z oczu.
Skarciła się w myślach za
odczucia, jakie ją ogarnęły. Jak on to zrobił, że czuła ciarki? Jak to możliwe,
że wciągnął ją w jakąkolwiek rozmowę? Że w ogóle rozmawiał z nią, niemal nie
zwracając uwagi na to, że jest oschła i wredna? On też taki był. Ale jak to się
stało, że dała mu tak blisko siebie podejść? A w końcu, czemu ją tu
przyprowadził i poszedł?
„Weź się w garść” pomyślała,
wyobrażając sobie, jak wymierza dla siebie policzek. Przesunęła się do przodu w
kolejce.
Siedziała pod dużym,
kolorowym parasolem przy lodziarni. Torbę pełną książek postawiła koło białego,
składanego krzesła, założyła nogę na nogę i lekko nią podrygiwała. Ręce miała
skrzyżowane na piersiach, nadal była na siebie zła. Nie potrafiła zrozumieć,
czemu tak zareagowała na jakiegoś chłopaka. No, może i nie był to zwykły
chłopak, bo sam Syriusz Black, za którym latały tłumy wielbicielek - wariatek,
ale to nie zmieniało faktu, że nie powinna. Założyła okulary przeciwsłoneczne,
bo słońce właśnie przesunęło się po nieboskłonie i zaczęło razić ją jasnymi
promieniami po oczach. Zacisnęła usta, przypominając sobie zapach męskich
perfum. Skrzywiła się lekko, kiedy jej się to udało. Cały czas myślała też nad
spotkaniem ojca z niejakim Norrisonem. Musi ustalić, kto to jest, dowiedzieć
się czegoś więcej na temat, o którym rozmawiali.
Czy jej rodzice powracali do
Voldemorta? Zmuszono ich? Czemu akurat teraz? Może to z tego powodu tak śledzą
i kontrolują swoją córkę? Zmrużyła oczy, zastanawiając się nad okoliczności
łagodzącymi.
- Claire! - zawołał ktoś,
szybko idąc w jej kierunku. Spojrzała w tamtą stronę, dostrzegając swojego
ojca, prawie biegnącego przez zatłoczoną ulicę. - Długo już czekasz? - spytał
zziajany, kiedy już do niej dotarł. Spojrzała na zegarek na swoim nadgarstku.
- Jakiś czas - mruknęła,
uświadamiając sobie, że to już pół godziny. Pokiwał głową, przepraszająco.
- Wybacz, skarbie -
wymamrotał. Skinęła lekko.
- Wracajmy do domu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz