W dormitorium było ciepło, chociaż na
dworze jesień dawała się we znaki. Uwielbiała spać we własnym łóżku z zielonymi
zasłonami i białą pościelą. W dormitorium zieleń, srebro i ciemny brąz mebli
uspokajał ją i koił jej nerwy. Kilka dni w Gryffindorze sprawiło, że doceniła
Slytherin. Pobudzająca czerwień nigdy nie była jej ulubionym kolorem. Dodatkowo
nie musiała się przed nikim kryć. Każdy doskonale wiedział, że Claire Angelline
należy do domu Węża. Oddychała tu swobodnie i wychodziła z pokoju kiedy tylko sobie
zamarzyła. Nikt jej w żaden sposób nie ograniczał. Dodatkowo wróciła na
zajęcia. Może nie była to bardzo pocieszająca myśl, ale siedzenie samej w Wieży
Gryffindoru przyprawiało ją o zawrót głowy. Nawet, jeśli był to tylko jeden
dzień. Jednak coś się zmieniło. Jej współlokatorki zaczęły podchodzić do niej z
ostrożnością. Nie traktowały jej już jak odmieńca, ale to nie znaczy, że
zaczęły ją bardziej lubić. Claire wiedziała doskonale, że jedyne co w nich
wzbudziła to podejrzliwość i niezdrowy strach. Amarisa, chłodna jak zawsze, nie
okazywała zbyt wiele uczuć i z pewnością nie powiedziałaby jej nic otwarcie.
Tylko dzięki kilkuletniej znajomości Claire potrafiła wyczuć tą zmianę. Inaczej
sprawy miały się z Lexie. Gilbert nie tylko wolała jej unikać, ale też czuła
się skrępowana w jej towarzystwie. Przy każdej możliwej okazji przepraszała ją
i zapewniała, że o niczym nie miała pojęcia. Oczywiście robiła to, gdy były
same. Najwyraźniej musiała także szepnąć słówko swojemu chłopakowi, Nate’owi,
bo i on zaczął na nią dziwnie zerkać. Nie powstrzymał się przed byciem nadal
równie aroganckim, co poprzednio, ale różnica była wyczuwalna. Jedyną stałą i
pewną osobą tak, jak i poprzednio był dla niej Regulus. U niego nie zauważyła
większych zmian, oprócz nadmiernej troski. Black próbował towarzyszyć jej w
każdej możliwej chwili, mimo sprzeciwów i gróźb.
- Nie potrzebuję niańki, Regulusie.
Potrafię sobie poradzić z przejściem do Wieży Astronomicznej – syknęła
Angelline, późnym wieczorem, szykując się na ostatnią tego dnia lekcję. Regulus
opatulał się już szczelnie płaszczem, nie zważając na jej protesty.
- Nie wiem o czym mówisz, Claire.
Chciałem tylko dowiedzieć się czegoś od profesor Sinistry – bąknął, ignorując
jej mordercze spojrzenia.
- Jak sobie życzysz.
Kilka porażek zdążyło ją już nauczyć, że
nie wygra z Regulusem Blackiem w tę grę. Mogła strzępić język na darmo i
marnować powietrze na bezcelowy sprzeciw, ale w rezultacie nic by nie uzyskała.
Nie była głupia i dobrze wiedziała kiedy jest w beznadziejnej sytuacji.
Idąc na zajęcia nie spieszyła się
zbytnio. Wyszła na tyle wcześniej, by mieć małą przewagę czasową i dotrzeć na
miejsce przed profesor Sinistrą. Regulus szedł u jej boku, miotając spojrzeniem
na lewo i na prawo, penetrując wzrokiem każdy, nawet najciemniejszy, kąt.
- Niedługo głowa ci odpadnie – sarknęła
Claire, widząc jego wysiłki. Chłopak tylko zrobił minę, wracając do swojego
obłędu. – Serio, Black przestań, bo przez ciebie dostaję gęsiej skórki. Wyglądasz
jak kot polujący na myszy.
- Nawet nie próbuję zrozumieć o co ci
chodzi – powiedział niezbyt przekonująco. Po chwili zaś westchnął, zatrzymując
się w miejscu. O krok dalej ona także się zatrzymała, rzucając mu pytające
spojrzenie. Regulus potarł kark z występującym na szczupłe, jasne policzki
rumieńcem. – A co jeśli znowu cię skrzywdzą?
- Tu? W Hogwarcie? – Nie przekonywała ją
perspektywa Śmierciożerców w Szkole, cokolwiek mówili Huncwoci. Być może się na
tym nie znała, ale to nie przeszkadzało jej mieć sceptycznego podejścia do
sprawy. – Nie sądzę, żeby ktokolwiek odważył się otwarcie atakować mnie na
środku korytarza.
- Zostałaś porwana w samym środku
Hogsmeade. Czym różni się jedno od drugiego? – żachnął się Regulus. Mierzył ją zielono-brązowym
wzrokiem, sprawiając tym samym, że chciała odwrócić głowę.
- Wcale nie porwana – mruknęła, sama nie
do końca rozumiejąc czemu zaprzecza. Było to dla niej za ostre słowo. Po prostu
została teleportowana wbrew swojej woli… ale czy nie tak brzmi definicja
porwania? Przygryzła wargę z roztargnieniem.
- Tylko co? No chyba nie powiesz mi, że
Gilbert dobrowolnie cię teleportował? – Kiedy nic nie odpowiedziała
kontynuował. – Wiem, że jest ci ciężko, ale musimy cię pilnować… - zaczął, ale
z jakiegoś powodu rozzłościło to ją na tyle, by odzyskała zdrowy rozsądek i
pełną argumentację.
- Ciężko? – parsknęła chłodnym śmiechem.
– Nawet sobie nie wyobrażasz jak bardzo. Ale wcale nie chodzi o to, że
przeszłam tortury z jego ręki. Kicham na skurwysyna. Może się udławić tą swoją
różdżką. Nie zmusi mnie do niczego. Wiesz czemu jest mi ciężko? Bo tacy
samozwańcy jak ty nie potrafią zrozumieć, że to oni są zagrożeni w mojej
obecności. To nie mi groził. Groził mojej rodzinie i tobie…
- I mojemu bratu – dopowiedział za nią
Regulus ściszonym tonem. Nie miała zamiaru tego mówić, ale oczywistym było, że
się dowiedział. I świetnie zdawał sobie sprawę z tego, co to znaczy; Syriusz
Black był ważny dla Claire Angelline w ten czy inny sposób i nie próbowała temu
przeczyć. Mimo wszystko postanowiła go zignorować.
- A to oznacza, że to ciebie będzie chciał
dopaść. Myślisz, że nie wiem? Tylko, że wolę chodzić samej po szkole niż patrzeć,
jak mój przyjaciel cierpi. I wielka szkoda, że nie potrafisz tego zrozumieć.
- Claire, to nie tak. Dobrze wiesz, że
jeśli chodzi o ciebie, to… - przerwał, uświadamiając sobie jak daleko się
posunął. Nie powinien był znowu drążyć tego tematu. Na tej płaszczyźnie nie
czekało go nic dobrego. – To może im zależeć na twoim bólu, nie twoich
bliskich. W końcu to swój ból odczuwasz, nie czyjś – Odetchnął z ulgą, gładko
zmieniając temat. Claire zawała się niczego nie zauważyć. Nie chciał ponownie
jej ranić niedopowiedzianymi słowami i uczuciami, których nigdy nie
zdefiniował. Tak powinno zostać. – Poza tym zawsze lepiej walczyć razem niż w
pojedynkę.
- Nie będzie żadnej walki, Regulusie. Oni
nie są na tyle głupi, żeby wszczynać pojedynek wewnątrz Hogwartu – wytłumaczyła
po raz kolejny.
Tym razem musiał dać za wygraną, ale nie
przestał za nią chodzić.
Stała
na szczycie Wieży Astronomicznej, chociaż jej obecność tutaj nie miała żadnego
sensu. Przecież lekcja już się skończyła. Mgła pozwalała widzieć jej jedynie na
pięć metrów do przodu. Wdychała duszne powietrze z trudem i oporem. Miała na
sobie piżamę i ziąb mocno dawał jej się we znaki. Z drugiego końca okrągłej
wieży, zza mgły dochodził do niej krzyk. Najpierw jeden, później drugi. Ruszyła
w tamtym kierunku, pewna, że zna głosy. Serce biło jej jak szalone, przez co
kręciło jej się w głowie. Objęła się ramionami, nie przestając szukać po omacku
krzyczących.
-
Claire! – zawołał jeden głos. Otworzyła szerzej usta, rozpoznając w nim głos
Regulusa. Podbiegła kilka kroków. Drżała z zimna. Przed nią pojawiły się trzy
ciemne, zamazane sylwetki. Kiedy podeszła bliżej rozpoznała osoby. Naprzeciw
niej ze splecionymi z tyłu palcami dłoni stał Lord Voldemort rzucając jej
wyzywający uśmiech. Mierzył ją tryumfalnym, lodowatym wzrokiem. Obok niego stał
jakiś mężczyzna, trzymający różdżkę nad klęczącym przed nim Regulusem. Młodszy
z braci Black wyglądał na mocno pobitego, a mężczyzna o zamazanej twarzy
charczał nad nim klątwy. Krzycząc z bólu Regulus opadł ciężko na ziemię; pot
zlepił mu włosy na czole. Oko, które nie było spuchnięte, skierował błagalnie w
jej stronę. Już chciała do niego podejść, kiedy po drugiej stronie Voldemorta z
mgły wyłoniła się podobna para ludzi. Tym razem cierpiącym był Syriusz, a nad
nim stała pulchna kobieta, podobnie jak wcześniej nieznany mężczyzna, o
przesłoniętej mgłą twarzy. Syriusz również był skatowany i tylko resztką sił
powstrzymywał się od upadku.
-
Nie! – zawołała Claire ile tylko miała pary w płucach, ale z jej gardła wydobył
się jedynie wątły głosik. Voldemort zasyczał ze śmiechu. – Każ im przestać! –
zażądała.
-
Ja? Ależ… to ty im to zrobiłaś. To przez ciebie cierpią. Ty masz ich krew na
rękach – zamruczał spokojnym, wysokim głosem.
-
Nie. Nie prawda!
-
Czy aby na pewno? Narażasz ich. To przez ciebie tu są. Gdybyś do mnie dołączyła
sprawy z pewnością miałyby się inaczej.
-
Nigdy! Prędzej zginę.
-
Och, zapewne, ale czy i oni muszą ginąć? – zacmokał z dezaprobatą. - Chcesz
skazać ich na śmierć? Och, nie wątp w to, że będzie inaczej. Możesz ich ocalić…
jeśli do mnie dołączysz.
Claire
milczała, rzucając spojrzeniem po wykrzywionych z bólu twarzach braci. Nogi
miała, jak z waty, a w gardle pojawiła się nieznośna, dusząca gula. Pojedyncza
łza spłynęła po jej policzku. Nagle Voldemort pojawił się tuż koło jej prawego
ucha.
-
Obserwuję cię, Claire Angelline – wyszeptał sykliwie przeciągłym głosem.
Po
chwili zniknął. Dwoje ludzi, kobieta i mężczyzna, stojący nad braćmi Black w
tej samej chwili wykonało identyczny ruch różdżką, wołając przy tym:
-
Avada kedavra!
Błysnęło
zielone światło.
- NIE!
Obudziła się z krzykiem na ustach, zlana
potem. Siedziała na swoim łóżku we własnym dormitorium, drżąc z zimna i nerwów.
- Claire – Lexie natychmiast znalazła się
u jej boku w jedwabnej koszulce nocnej. – Wszystko w porządku? – Ostatnimi
czasy stała się wyjątkowo wrażliwa na jej samopoczucie. Najwyraźniej wyrzuty
sumienia nie były jej środowiskiem naturalnym.
- To był tylko sen – Po jej drugiej
stronie z relatywnie zatroskaną miną pojawiła się Amarisa. – Jesteś bezpieczna.
To jej nie uspokoiło.
- Syriusz… Regulus – wydyszała, nadal w
szoku.
- Na pewno są w swoich dormitoriach i nic
im nie jest – zapewniła Lexie pocierając jej ramię.
Claire wyskoczyła z łóżka, nie dbając o
zdumione okrzyki współlokatorek.
- Muszę sprawdzić – mruknęła tylko,
niemalże wybiegając z pomieszczenia na wąski korytarz. Wiedziała, że nie poszły
za nią. Nie musiała się nawet odwracać, by to wiedzieć. Na korytarzu pochodnie
paliły się leniwie, oświetlając jej drogę. Skierowała się do męskiego
dormitorium, nie bawiąc się w żadne podchody. Nie zapukała do drzwi, nie chcąc
niepotrzebnie zwracać na siebie uwagi. Wewnątrz panował półmrok. Jedynym
źródłem światła była zielona poświata jeziora, pod którym znajdował się
Slytherin. Zamknęła za sobą drzwi, opierając się o nie plecami. Wstrzymała
oddech, czekając aż jej wzrok przyzwyczai się znowu do ciemności. Na palcach
podeszła pod odpowiednie łóżko z baldachimem i chociaż kotary były zasłonięte,
miała pewność, że dobrze trafiła. Odchyliła jedną z zasłon, starając się robić
przy tym jak najmniej hałasu.
Regulus Black spał mocnym, twardym snem.
Wypuściła z ulgą powietrze, nie mogąc powstrzymać się przed delikatnym uśmiechem.
Nic mu nie groziło. Oczywiście wiedziała, że w żaden sposób nie będzie w stanie
sprawdzić teraz Syriusza. Mimo wszystko, patrząc na jego brata nie mogła nie
być optymistką. Nie powinna tak łatwo ulegać snom. Nawet, jeśli wciąż czuła
chłód Wieży Astronomicznej na skórze i woń deszczu w nozdrzach. Już miała
odejść od łóżka Blacka, kiedy jego pościel zaszeleściła i ktoś położył ciepłą
dłoń na jej nadgarstku.
- Claire? – mruknął zaspanym głosem
Regulus, patrząc na nią z roztargnieniem.
- Mogliby cię ukraść, wiesz? – sarknęła,
wywracając w ciemności oczyma.
- Co ty tu robisz? – Zakrył usta dłonią,
tłumiąc ziewnięcie. Za chwile przeczesał włosy palcami, tworząc na nich uroczy bałagan.
Przygryzła wargę, zastanawiając się nad odpowiedzią.
- Miałam zły sen – szepnęła, wbrew samej
sobie. Regulus przesunął się, robiąc jej miejsce. I chociaż prawdopodobnie
powinna była wrócić do swojego łóżka, nie mogła oprzeć się pokusie ciepła,
spokoju i bezpieczeństwa. Regulus oddał jej większą z dwóch poduszek i odsunął
się na bezpieczną odległość. Zanurzyła się w cieple jego pościeli z
wdzięcznością.
- Jestem z tobą. To był tylko sen –
zapewnił przyjemnie ciepłym, głębokim głosem. Wziął ją za rękę,. – Śpij.
Pokiwała głową, nawet jeśli on już tego nie
widział. Regulus zdążył ponownie zasnąć, a i jej przyszło to łatwo. Tym razem
sen okazał się wybawieniem, zamiast męką.
Nie wydawało jej się to w żaden sposób
złe. Z jakiegoś powodu wiedziała, że powinna robić sobie wyrzuty z tego, gdzie
spędziła ostatnią noc, ale te nigdy się nie pojawiły. Obudziła się jako
pierwsza, dzięki czemu, uniknęła niezręcznej rozmowy z Regulusem i jego
współlokatorami i wybiegła na palcach z ich dormitorium, błyskiem zmierzając do
swojego. Nie zdawała sobie sprawy z tego jak jest wcześnie. Mogła na spokojnie
wziąć prysznic, ubrać się i załatwić wszystkie kosmetyczne sprawy zanim któraś
z dziewczyn chociażby otworzyła oczy. Złapały ją zaspanym wzrokiem dopiero,
kiedy wychodziła. Wiedziała, że nie wróci tu już przed zajęciami, więc porwała
ze sobą torbę i różdżkę. Nogi same niosły ją na korytarz Grubej Damy; nie miała
nad nimi żadnej kontroli. Czekała całą wieczność, aż w końcu pojawił się w
przejściu pod portretem.
Wynurzył się jako pierwszy, wywołując tym
samym uśmiech na jej twarzy. Ulga w jej sercu była tak wielka, że miała ochotę
podskoczyć z radości. Zamiast tego jednak, rzuciła mu się na szyję, nim
chociażby zdążył ją zauważyć.
Syriusz dopiero po chwili objął ją,
machając energicznie ręką do swoich współtowarzyszy. Najwyraźniej kazał im
odejść, bo już za chwilę zostali sami, jeśli nie liczyć kąśliwych uwag i
nagannych spojrzeń Grubej Damy z portretu. Syriusz odciągnął ją na bok i
odsunął na odległość ramion.
- Claire, coś się stało? – spytał z
ciągłym zaskoczeniem, odgarniając jej niesforny kosmyk z twarzy. – Wszystko w
porządku?
- Teraz już tak – mruknęła. Od uśmiechu
bolały ją już policzki, ale nie miało to żadnego znaczenia. Syriusz nie zadawał
zbędnych pytań, po prostu przyciągnął ją ponownie do siebie i obejmował przez
następne dobre kilka minut.
- Idziesz na śniadanie? – rzucił po
chwili, nie przestając trzymać dłoni na jej talii. Zawahała się. Nie była jakoś
specjalnie głodna, chociaż z przyjemnością wrzuciłaby coś do żołądka. Mimo
wszystko perspektywa pojawienia się u jego boku na oczach całego Hogwartu,
przywołała obraz z jej ostatniego snu.
Obserwuję
cię, Claire Angelline,
zdawał się ponownie szeptać do jej ucha. Przełknęła głośno ślinę, smutniejąc.
- Nie, nie jestem głodna. Muszę jeszcze
coś załatwić. Idź sam – bąknęła niezbyt przekonująco. Black uniósł sceptycznie
brwi.
- Na pewno? – Pokiwała głową zamiast
odpowiedzi. – W takim razie… do zobaczenia?
- Jasne – wymamrotała.
Mierzył ją wzrokiem jeszcze przez chwilę,
po czym nachylił się nad nią, przysunął twarz do jej twarzy, składają na jej
ustach delikatny, przelotny pocałunek, po czym zniknął, zanim zdążyła chociażby
coś powiedzieć.
Przez kilka następnych dni walczyła sama
ze sobą o próbę podejścia i wyjaśnienia sytuacji. Za każdym jednak razem, kiedy
pojawiał się na jej drodze, uciekała do najbliższej damskiej ubikacji. Włączyły
jej się do tego napady paniki. Zamiast przystojnej, nonszalancko uśmiechniętej
twarzy Syriusza Blacka widziała ostre zielone światło.
Kucając, opierała się o zimną, wyłożoną
blado-różowymi kafelkami ścianę łazienki dla dziewcząt, świszcząc i prychając.
Powietrze w żaden sposób nie chciało dostać się do jej płuc. Położyła jedną z
dłoni na mostku, ściskając się w panice. Łzy spływały jej gęsto po bladych
policzkach, kiedy skrzypnęły drzwi do toalety. Nieco pospiesznym, lekkim
krokiem zza rogu wyłoniła się gęsta czupryna rudych włosów. Dziewczyna
natychmiast doskoczyła do niej i położyła dłonie na jej ramionach. Poruszała
szybko ustami, marszcząc przy tym czoło ze zmartwienia. Wtedy Claire odpłynęła,
osuwając się na podłogę.
- Obserwuję cię, Claire Angelline –
Usłyszała wysoki, syczący głos. – Pamiętaj o tym – Tuż przed nią
zmaterializowała się szczupła, przystojna postać mężczyzny. Wąskie usta wygiął
w namiastkę tryumfalnego uśmiechu. Po chwili z prędkością światła postać zaczęła
sunąć w ciemności w jej stronę.
Obudziła się w pozycji poziomej,
opierając głowę na czyichś kolanach. Tuż nad nią pochylała się jasna twarz Lily
Evans. Głowa pękała jej od pulsującego bólu.
- Gdzie…? – zaczęła, podnosząc się, ale
Evans położyła jej dłoń na ramieniu.
- Spokojnie. Najwyraźniej miałaś atak
paniki i zemdlałaś – wyjaśniła jej spokojnym głosem. Nie potrzebowała
tłumaczenia; doskonale wiedziała co się z nią działo. Ostatnio miewała takie
ataki co raz częściej. – Zaprowadzę cię teraz do skrzydła szpitalnego – Tym
razem Claire podniosła się do pozycji siedzącej mimo protestów Gryfonki.
- Nie ma takiej opcji – ucięła krótko. –
Nigdzie nie pójdę.
- Rozumiem – mruknęła ku jej zaskoczeniu.
– Wiem, że to może nie jest odpowiedni moment, ale skoro już tu jestem… musimy
porozmawiać – oznajmiła grobowym głosem. – Słuchaj, wiem jak to zabrzmi, ale
nie mam innego wyjścia. Muszę zapytać. Czy groźby Voldemorta mają stuprocentowe
pokrycie?
- Wiesz, zakładam, że jego groźby zawsze
je mają – prychnęła kpiarsko Claire, patrząc, jak Evans czaruje jej szklankę i
napełnia ją zimną wodą.
- Och, nie to mam na myśli. Wybacz,
ciągle zapominam, że dopiero się wdrażasz – Lily podała jej wodę z lekkim
uśmiechem. Angelline posłała jej spojrzenie. – Chodziło mi raczej o to, czy
twoje uczucia co do chociażby braci Black są prawdziwe. Jeśli nie, on to z
łatwością przejrzy. Ale jeśli tak… cóż, to też będzie wiedział.
- Co masz na myśli mówiąc, że „z
łatwością to przejrzy” – bąknęła, popijając wodę. Mimo wszystko poczuła, jak blednie.
- No wiesz, opanował legilimencje do
perfekcji. Może przejrzeć twój umysł na wylot. Szczególnie, jeśli jesteście… -
urwała, lustrując Claire od stóp do głów. – Nieważne, nie słuchaj mnie. Po
prostu… muszę wiedzieć.
- Raczej nie zwierzam się ludziom,
których ledwo znam – syknęła Claire. Nie zamierzała pytać o niedopowiedzenie
Lily. Nigdy tego nie robiła. Być może nie powinna tego wiedzieć lub po prostu
nie chciała.
- Claire, to naprawdę ważne. Od tego może
zależeć zdrowie, a może nawet życie twoich bliskich. Wszystkich tych, których wymienił.
Obserwuję
cię, Claire Angelline –
zahuczało jej w głowie, a w zielonych oczach jej rozmówczyni niemalże zobaczyła
wyniosłą twarz Czarnego Pana.
- Miewam sny – wypaliła wbrew własnej
woli.
- Sny? Co masz na myśli?
- Ostatnio śniło mi się, jak na szczycie
Wieży Astronomicznej torturował Syriusza i Regulusa… zanim ich zabił –
wydyszała.
- Na Brodę Merlina – zakrzyknęła Evans,
zatykając usta dłonią. – Claire naprawdę mi przykro – Potarła jej ramię. Angelline
pokiwała tylko głową. Współczucie nie mogło jej w żaden sposób pomóc, mimo
wszystko dobrze było to usłyszeć. – Wiesz, że on naprawdę ich skrzywdzi? –
mruknęła po chwili dłuższego milczenia Evans. Claire i tym razem nic nie
powiedziała. Nie musiała.
- Nie powinnam się z nimi widywać –
bąknęła. Evans przytaknęła jej niechętnie.
- To nie wystarczy – uprzedziła. – Musisz
nauczyć cię oklumencji.
***
Ponieważ w końcu otworzyłam się na dobrą
starą Claire, nie mogłam przegapić takiej okazji. Już dawno tutaj nie pisałam i
cieszę się, że mi się w końcu udało. Muszę nadgonić troszkę z akcją i obiecuję
to zrobić. Nie przeciągając,
Wasza,
Lil
kiedy notka? czekam z utęsknieniem :P
OdpowiedzUsuńPostaram się coś dodać :*
UsuńTrafiłam tutaj kiedyś z bloga o Lily Evans, ale nie zaczęłam czytać, bo temat córki Voldemorta za bardzo do mnie nie przemawiał. Voldemort i dziecko? Niemożliwe. Poza tym wydawało mi się, że będziesz starała się "naprawić Czarnego Pana", że będzie tutaj przedstawiona jego jaśniejsza strona.
OdpowiedzUsuńNic bardziej mylnego. Czarny Pan jest pokazany taki jaki naprawdę jest czyli... no cóż, czarny. Przesiąknięty złem nie zawahał się rzucić cruciatusa nawet na własną córkę.
Nie mogę powiedzieć, że dzięki twojemu blogowi całkowicie przekonałam się do wizji potomka Voldemorta, co nie znaczy jednak, że nie podoba mi się twój blog. Wręcz przeciwnie. Jest niesamowity, zresztą tak samo jak pozostałe. Huncwotów w twoim wydaniu znam już od dawna, są niesamowici tak na marginesie, a i na Claire się nie zawiodłam. Typowa Ślizgonka i to właśnie jest najlepsze. Co do Regulusa. Czy tylko mi przypomina Severusa? Nieodwzajemniona miłość i te sprawy... Nawet oboje byli śmierciożercami.
Wracając do tematu. Przeczytałam twoje pozostałe blogi i postanowiłam dać szansę także temu. "No bo w końcu" myślę sobie "Nic co wyszło spod twojego pióra nie może być złe". No i nie myliłam się. Powtórzę jeszcze raz. Ten blog jest niesamowity i czekam na kontynuację. :D
Lupo
Lupo, dziękuję! Jesteś naprawdę cudowna. Tutaj też wrócę, bo mam naprawdę wielką wizję co do tego opowiadania. Po prostu muszę znaleźć czas i motywację. Ona jest gdzieś tam ciągle w kącie mojej głowy i kiedy w końcu będę miała czas uwolnię ją z całą siłą i weną, jaka gromadzi się we mnie od dawna
Usuń